Moim marzeniem jest:

Pielgrzymka do Watykanu

Piotr, 8 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2006-08-22

 

Wtorek, 22., bardzo słoneczny, dzień sierpnia. Szpital Dziecięcy w Poznaniu. Pan strażnik pilnujący wjazdu na teran szpitala na sam dzwięk słów "my z fundacji Mam Marzenie" naciska czerwony przycisk, za pomocą którego barierka unosi się pręciutko umożliwiając nam wjazd. Ostatnie dmuchnięcia baloników, ochraniacze na obuwie, fartuchy ochronne, szybka poprawa fryzur i stoimy przed Oddziałem Hematologii i Onkologii Dziecięcej.

 

Trochę poddenerwowane przechodzimy wzdłuż korytarza by dotrzeć do pokoju Piotrusia. Stres pokonany został natychmiastwo serdecznym, promiennym uśmiechem naszego 8-letniego Marzyciela. A, że ten uśmich wyrósł na widok baloników, dopiero później za sprawą naszych dwóch ciał nie zakłóciło to wcale odczucia euforii. I zupełnie nieprzydatny okazał się być lodołamacz, bo żadnych lodów łamać nie trzeba było... tych lodów wcale nie było!

 

Kontakt z Piotrusiem nawiązany został od pierwszego "cześć!", po którym od razu padła propozycja: "gramy w karty?" :-) Że w wojnę najlepsza nie jestem wiedziałam to od razu, ale żeby przegrać 1:10 to już chyba trochę wstyd, prawda? W "nagrodę" mnie powierzono zadanie... złożenia robota, który to był prezentem dla Piotrusia... I kolejny cios dla mojej osoby... Piotrus i Sylwia mieli ogromny ubaw widząc mój pot na czole podczas studiowania... instrukcji! Złożenie ręki strzelającej z rażąco zielonych kulek oddałam Sylwii, bo to okazało się być ponad moje siły... W końcu nie we wszystkim trzeba być najlepszym! Piotruś z ogromnym zapałem zabrał się za próbę strzelania a jego celem byłyśmy oczywiście my.

 

Po zabawie nadszedł czas na rozmowę o marzeniach... "Piotrusiu! Czy powiesz nam co jest Twoim największym marzeniem?" spytałyśmy skrycie stawiając na gry czy samochody. Jakże więc ogromne było nasze zdziwienie gdy usłyszałyśmy... "Chcę zobaczyć Papieża!" By upewnić się dlaczego akurat takie marzenie poprosiłyśmy o uzasadnienie. Piotruś bez chwili namysłu odpowiedział: "bo Go bardzo lubię i... dawno go nie widziałem"!!! No tak Piotrusiu... skoro go dawno nie widziałeś to czym prędzej trzeba to nadrobić! Znajomych nie należy zaniedbywać! :-)

spełnienie marzenia

2006-10-06

Donośny głos Krzysztofa Hołowczyca prowadzi nas do położonej niedaleko Szamotuł miejscowości, gdzie mieszka Piotruś. Jedziemy pięknym i wygodnym volkswagenem "Caravelle", użyczonym przez firmę Volkswagen Poznań. Och, gdyby tak jeszcze głos Hołowczyca nie dobiegał tylko z urządzenia do nawigacji, które mocno przymocowaliśmy do przedniej szyby .... Przyjemnie pomarzyć.

Na miejscu zabieramy Piotrusia oraz jego opiekunkę, - Siostrę Grażynę. Gotowi do drogi, wyposażeni w wielką walizę czekają na nas, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Napięcie uzasadnione, w końcu to wielka wyprawa, a nie jakaś tam wycieczka... Ruszamy dalej, żeby zabrać drugiego marzyciela Kubusia. Miły głos kierowcy rajdowego informuje: "jedź tą drogą prosto przez 20 km", "skręć w prawo", "na rondzie drugi zjazd"... Dobrze, może być zjazd w lewo, ale restaurację, w której zjemy obiad, wybierzemy sami. Później też nie korzystamy z nawigacji, bo w odnalezieniu ulicy Kwiatowej pomagają nam uczynni mieszkańcy miasteczka. Tylko, jak można pomylić Kwiatową z Ogrodową? Kręcimy się wysyłani to w stronę jednej, to w stronę drugiej ulicy, w końcu szczęśliwie docieramy do celu...

Wita nas Zuzia - siostra Kubusia, uśmiechnięta mama - Jolanta i wreszcie tata - Łukasz, pchający wózek z Kubusiem "na pokładzie". Obieramy, ostatni dnia dzisiejszego, cel. Warszawa wita nas ślicznie oświetlonym i widocznym z daleka Pałacem Kultury. Noc już blisko, więc pora spać, bo z samego rana czeka na nas samolot...

Budzą nas.... wielkie emocje. Nic dziwnego, przecież nikt z członków wyprawy nie może powiedzić, że lot samolotem to dla niego zwyczajna "bułka z masłem". Odprawa na lotnisku, emocjonujące przejście przez bramki i... Boeing 737 zdobyty. Trochę przerażeni słuchamy stewardessy prezentującej, co trzeba zrobić z przyciskami i sprzętem znajdującym się pod nami, nad nami i obok nas. Pospiesznie zapinamy pasy, ustawimy oparcie fotela do pozycji wyjściowej i... startujemy! Gdy samolot osiąga właściwy pułap i emocje troszkę ustępują, prześcigamy się w opowieściach o swoich odczuciach i przeczuciach, tylko mama Kubusia siedzi z kartką na kolanach i coś notuje. Pamiętnik? Nie, odrabia zadanie domowe syna, polegające na spisaniu najważniejszych parametrów lotu: wysokości, prędkości i trasy! Mija czas. Zetknięcie się kół samolotu z płytą rzymskiego lotniska wywołuje aplauz pasażerów. W końcu ziemia pod nogami to grunt!

Na lotnisku czeka już na nas "Czarny", wolontariusz FMM, który w stolicy Włoch szuka pracy i wrażeń. Jedziemy do domu Ojców Orionistów, miejsca naszego wypoczynku. Później, zaopatrzeni w bilety na wszelkie środki komunikacji miejskiej oraz szczegółową mapę miasta ruszamy na podbój Rzymu. Najpierw podbijamy... restaurację. Piotruś - pasjonat spaghetti dla odmiany zamawia sobie... spaghetti. Kubuś - smakosz mięsa prosi o polędwicę, a Zuzia - ryzykantka decyduje się na czwartą pozycję z menu. Nie był to dobry wybór, skutecznie pozbawił Zuzię apetytu. Ruszamy w dalszą wędrówkę, ku Schodom Hiszpańskim. Podobno temu, kto na nich usiądzie spełniają się marzenia. Co prawda wyjazd nasz jest spełnieniem marzeń Kubusia i Piotrusia, ale to chyba nie przeszkadza żeby... Siadamy pospiesznie na schodach i marzymy. Jest pięknie. Mamy ochotę pospacerować rzymskimi ulicami.Wkraczamy w jedną z najdroższych. Sklep za sklepem, wystawa za wystawą, prześcigają się w prezentowaniu cennych kreacji. Czarna wieczorowa suknia Diora kosztuje tylko 7 tys. euro. Kupujemy... w sklepie obok bluzeczkę aż za ... 5 euro. Zapada zmierzch. Nieco zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do hotelu.

Wtorek budzi Rzym pięknym słoneczkiem. Postanawiamy udać się nad morze. Usadowieni wygodnie w pociągu umilamy sobie czas podroży... śpiewem. Zuzia uczy nas szlagieru idealnie określającego cel naszej podróży. "Było morze, w morzu kołek a na kołku był wierzchołek...". I jeszcze raz. "Było morze, w morzu kołek...". I jest morze!!! Co sił w mięśniach pędzimy na plażę, a tam ku naszemu zdumieniu, piasek jest... prawie czarny. Piotruś widząc morze i piękne fale postanawia się wykąpać. Dołącza do niego tata i "Czarny". Piotruś zrzuca z siebie ubranie i "całe" morze jest jego. Marzył przecież (marzenie nr 2), żeby zobaczyć morze. Niesamowity, piękny i wzruszający widok. Zuzia z Mamą zbierają muszelki, rywalizując, która znajdzie piękniejszą. Kubuś siedzi sobie spokojnie z boku w roli obserwatora... Kiedy ogłasza porę posiłku, nikt nie ma ochoty się sprzeciwić. Szczęśliwi, najedzeni, nie do końca wysuszeni, wskakujemy do pociągu wiozącego nas prosto pod kołderki pełne snu.

 

Środa to w Watykanie dzień audiencji generalnych u Papieża Benedykta XVI. Już z samego rana Piotruś paraduje wystrojony w garnitur i muszkę. Nigdy nie widziałam tak przystojnego mężczyzny!!! Ocena za przygotowanie do spełnienia marzenia - "6".

 

Samochód Ambasady Polskiej w Rzymie wiezie nas pod bramę w Watykanie, tam czeka Anna Kurdziel - pracownnik Ambasady Watykańskiej. To ona pomogła naszym marzycielom zająć najlepsze miejsca. Piotruś z Siostrą oraz Kubuś z tatą są w specjalnej loży, wzdłuż której, po audiencji przejeżdża Benedykt XVI. Mama z Zuzią siedzą w pierwszym rzędzie, tuż przy ołtarzu i dlatego to one pełnią funkcję fotoreporterek. My - wolontariusze musimy zadowolić się obserwacją zdarzeń z odleglejszych miejsc. Wspaniale jest słyszeć powitanie Fundacji Mam Marzenie w języku polskim z ust samego Papieża, natomiast nie jest wspaniale, że nie mogliśmy obserwować wrażeń rysujących się na buźkach naszych Marzycieli; że nie możemy z bliska uczestniczyć w ich przeżyciach... Są przecież jedyne i niepowtarzalne... Papież przejeżdża obok naszych chłopców i zatrzymuje się na chwilkę. Całuje w czoło i błogosławi Piotrusia!!! Piotruś wręcza Ojcu Świętemu własnoręcznie wykonany obrazek ze swoim zdjęciem! Chce, żeby Papież Benedykt XVI pamiętał o nim i jego marzeniu. Żeby pamiętał.. Kubusiowi, niestety nie udaje się wręczyć Papieżowi specjalnie na to spotkanie przygotowanego aniołka...

 

Po audiencji, pełni optymizmu i wiary w to, że marzenia naprawdę się spełniają, ruszamy na Stadion Olimpijski. Lokalizacja obiektu na mapie zajmuje nam 3,5 sekundy; dotarcie tam 3,5 godziny! Cóż, jeśli chce się po drodze odwiedzić wioskę olimpijską, a pociąg, który tam kursuje wywozi nas w... pole, to podróż musi trwać długo i spowodować ... wybuch śmiechu! Tylko w ten sposób możemy zapobiec wybuchowi złości. Pokonaliśmy schody, wejścia węższe od naszych wózków inwalidzkich, a pociąg nie zatrzymał się na naszej stacji. Ruszamy pieszo w stronę upragnionego celu, choć do wioski olimpijskiej mamy daleko według jednych informatorów, albo blisko według innych, choć idziemy w dobrym, albo złym kierunku. Wątpiliśmy w powodzenie naszej misji. Zrezygnowani wsiadamy do pierwszego lepszego autobusu, żeby wrócić do hotelu. Aż tu nagle... Stadion Olimpijski!!! Przecieramy oczy ze zdziwienia i niedowierzania! Przed nami ogromne figury olimpijczyków otaczające płytę boiska. Kilka koniecznych zdjęć przy posągach, trzy razy większych od nas i w zupełnie odmienionych nastrojach ruszamy na stadion Lazio i Romy. Niestety znów przeszkoda. Wejście na stadion możliwe jest tylko za zgodą prezydenta klubu piłkarskiego. Nie pomagają argumenty, że chłopcy marzyli, by zobaczyć stadion, że przyjechali tu z bardzo daleka. Nie działała groźba, że nie odstąpimy dopóki strażnicy nie otworzą wrót stadionu. Pomocą służy Anna Kurdziel, która przez telefon, w ciągu zaledwie 17 minut zyskuje dla nas upragnioną przepustkę. Kubuś jest zachwycony widokiem płyty boiska oraz pojemnością obiektu. Ustawia się w najlepszym punkcie widokowym i każe robić sobie zdjęcia. Przecież to wielka gratka pozować do zdjęć na tle olimpijskiego boiska. Przy bramce wyjściowej czekają na nas prezenty od klubu. Chyba w ramach uznania za determinację w dążeniu do celu i dzielne pokonanie urzędniczych procedur. Chłopcy dostają piłki, książeczki, smycze reklamowe i mnóstwo innych gadżetów. Przepełnieni radością nie spostrzegamy, że zrobiło się ciemno i pora wracać. Szkoda tylko, że na planach miast nie zaznaczają różnicy wysokości. Dotarcie do hotelu jest jak wspinaczka na Rysy, ale niespodziewanie daje nam mnóstwo radości. Aż tyle, ze po kolacji postanawiamy zobaczyć Rzym nocą... I opłacało się, bo Fontanna Di Trevi czy Koloseum mają dopiero teraz niepowtarzalny urok.

W czwartek mamy zaplanowaną prywatną mszę w Kaplicy Polskiej w Watykanie, potem modlitwę przy grobie Jana Pawła II. Jako nieliczni wchodzimy za barierkę odgradzającą pielgrzymów od grobowca i dotykamy jego płyty... Tym, co od razu rzuca się w oczy jest prostota oraz niezwykła skromność miejsca spoczynku Naszego Papieża... Po chwili kontemplacji i modlitwie udajemy się do bazyliki św. Piotra. Kto odważniejszy (wysoko) i sprawniejszy fizycznie (ponad 300 schodów) wdrapuje się na kopułę i ogląda Rzym z perspektywy ptaka. Pozostają dwie godziny na zakup pamiątek, szybki obiad i... transport na lotnisko. Czas naszego pobytu w stolicy Włoch dobiega końca... Ale limit wrażeń jeszcze nie jest wyczerpany. Otrzymujemy zaproszenie do kabiny pilota podczas lotu! 850 km/h, 11 km nad ziemią ,robi wrażenie nie tylko na dzieciach.

Lądujemy na ziemi ojczystej, nocujemy w stolicy i... wszędzie dobrze, ale najlepiej w domu. Bilans: 1 wyjazd, 2 Marzycieli, 4 Marzenia - REWELACJA!