A time to make friends" - głosi hasło reklamowe Mundialu, ale tym razem i nie ma w nim zwyczajowej dla reklam przesady. Okazało się, że obawy organizatorów o skutki nawałnicy pseudokibiców zza Odry to "strachy na lachy" (sic!). Wszędzie miłe dla oka obrazki. Polscy kibice biesiadują z kibicami Ekwadoru. Wspólne zdjęcia, wymiana gadżetów mundialowych. Kibice niemieccy w koszulkach narodowych z polskimi czapkami na głowie. Nawet Marek paradujący w czerwonej czapce z białym orłem, kupił sobie niemiecką chorągiewkę. Grupa kibiców Brazylii z przenośną perkusją podrywa do tańca Chorwatów, Szwedów, Polaków, Niemców. Uśmiechy, wzajemna życzliwość, prawdziwy festyn na pełnych życia, słonecznych, kolorowych ulicach i placach Gelsenkirchen i Dortmundu. Atmosfera świąteczna, wspaniała. Tu króluje piłka nożna. Jest wszechobecna. W oczach mundialowców duma i radość: Jesteśmy tutaj. To święto jest dla nas i my je tworzymy. Niech będzie pięknie, bo następne Mistrzostwa Świata w piłce nożnej na naszym kontynencie za... 20 lat.

Gelsenkirchen
Siedzimy w kawiarni na świeżym powietrzu w gronie naszych kibiców. Śpiewają: "Wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, jedna bramka dla nas to - mało, mało". Skandują okrzyki: "Kto wygra mecz? Pol-ska. Kto wygra mecz? Pol-ska." Śpiewamy i skandujemy z wszystkimi.
Przewidujemy wynik meczu:
Mama Marka: 4:2, Tata: 2:1, Brat Marka: 3:1, nasz marzyciel Marek: ? (jest już na stadionie), Marek - kierowca wyprawy: 2:1, Adam i Mirek - fani i sponsorzy FMM: 4:0, 2:0. Rozmowy zagłusza unoszący się ponad głowami potężny śpiew: "Jeszcze tego lata, jeszcze tego lata, Polska będzie mistrzem świata." Jest dobrze. Optymistycznie, radośnie, z fantazją i nadzieją.

Flagowiec
Na spełnienie marzenia Marka czekaliśmy od października 2005 do czerwca 2006. Właściwie nie czekaliśmy, tylko bardzo pilnie zabiegaliśmy o bilety na mecze Polaków. I udało się. Brawa ogromne dla firm sponsorów Mistrzostw Świata: Adidas, Philips, TP S.A., MasterCard, Continental, PZPN. Niech żyją! Zupełnie nieoczekiwanie, kosmicznie, Adidas zaproponował, oprócz biletów, bonus nad bonusy. Propozycja wydała się tak niesamowita, że aż nierealna. Marek nawet o tym nie marzył, my w ogóle nie braliśmy tego pod uwagę, ale wszyscy, nie wyłączając Rodziców, przeczuwaliśmy, że to, co miało się wydarzyć, będzie absolutnym hitem i stanie się najważniejszym dla Marka momentem całej wyprawy. Czekaliśmy zatem z niecierpliwością na.... wniesienie przez Marka flagi Fair Play na murawę stadionu przed meczem Polska - Ekwador!!! I wniósł... Ubrany od stóp do głowy w żółto - niebieski komplet piłkarski. Wytrzymał presję 35 000 kibiców, błyski fleszy dziesiątek fotoreporterów i kamer. Choć przez krótką chwilę mógł być oglądany na ekranach telewizorów na całym świecie. Za godne reprezentowanie Polski, Fundacji Mam Marzenie i swojej szkoły w Jerce, został odznaczony przez FMM - Złotym Medalem za Dzielność. Spisał się na wszak medal.

Mecz
Zaczęło się... od sms-a: "Musi tam być teraz wspaniale. Marek błysnął na sekundę w telewizji." . Potem stadion, i tak już pełny po brzegi, wypełniło śpiewane przez 30 tysięcy gardeł polskich kibiców: "Jesteśmy z Wami, Polacy jesteśmy z Wami" i "Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie". Rewelacyjny doping nie przynosił jednak pożądanych skutków. Telefon sygnalizował następne sms-y: "Jesteś tam, zrób coś. Pomóż im. Krzyknij Janasowi." "Wejdź na boisko i pokaż im jak się gra. Sam Żuraw nie da rady". "Oglądam spotkanie z Ekwadorem. Gdzie był Marek? Cieszę się z jego radosnych dni i ogromu wrażeń. Oglądajcie, podziwiajcie przeżywajcie i zapamiętujcie". Nie mogę oglądać meczu, nie mogę dopingować naszych. Wyłączam telefon. "Polska biało-czerwoni, Polska biało-czerwoni, Polska...... 0:2".

Marek
Ogrom wrażeń Marka, przebywającego od 15:00-24:00 (czas prób wnoszenia flagi, ceremonia wniesienia i mecz z Ekwadorem) w grupie chłopców Adidasa, poznaliśmy w środku nocy. Trzeba było przedrzeć się przez tłumy kibiców wracających z meczu, żeby dotrzeć na miejsce spotkania z Markiem. "Flagowiec" opowiadał z przejęciem o detalach prób i przygotowań, o kontaktach ze szczęśliwymi rówieśnikami - "flagowcami", o tym jak już na próbach starali się, żeby flaga była naprężona... i dobrze widoczna... i ustawiona w wyznaczonym miejscu. Oglądany później mecz przyniósł wiele emocji i gorycz porażki, ale mimo to przez cały następny dzień wielokrotnie wracały w rozmowach obrazy z wnoszenia flagi, nie zakłócone przegraną Polaków. W opowieściach Marka pobrzmiewała duma, poczucie ważności i wyjątkowości. To właśnieON był jednym z bohaterów ceremonii MISTRZOSTW ŚWIATA W PIŁCE NOŻNEJ 2006. Nasi piłkarze nie popisali się na boisku, nasz Marek za to znakomicie. Taka świadomość musi uskrzydlać. Marek znosił znakomicie trudy wyprawy. Radość, która tryskała z jego buzi pełnym szczerym uśmiechem, wprawiała całą Rodzinę w doskonały nastrój. Brat Marka także uległ magicznym chwilom i atmosferze Mundialu. Bawił nas swoimi błyskotliwymi komentarzami bieżących wydarzeń. Zadziwiał zasobem wiedzy o piłkarzach, klubach, wynikach spotkań piłkarskich. Ujawnił też swoje gusty kulinarne. Pod "presją" kucharki potrafił zjeść nawet dwa sznycle - "specialite de la maison" - podczas jednego posiłku. Oddałby pewnie za te sznycle nawet polskiego schabowego.

Zaczarowani
Poza sportowymi atrakcjami zwiedziliśmy Starówkę i ZOO w Gelsenkirchen, Pfantazjaland w Bruhl koło Kolonii, wieżę widokową, Starówkę i Muzeum Policji w Dortmundzie. Oddając się turystyce czekaliśmy, na mecz z Niemcami. I chociaż bardzo chcieliśmy, żeby nasi wygrali, żeby kibice znowu dali z siebie wszystko, żeby marzenie Marka pięknie się dopełniło, to byliśmy pewni, że nawet porażka biało-czerwonych nie jest w stanie nas odczarować. Bo czas tego spełnionego marzenia był rzeczywiście magiczny nie tylko dla Marka. Nas wszystkich hojnie obdarzył niezapomnianymi wrażeniami. Marek wydawało się, szybuje gdzieś wysoko ponad rzeczywistością choroby i ustawicznej z nią walki. Będzie mógł wspólnie z rodziną wspominać te zaczarowane 7 dni, będzie z nich czerpać siłę i nadzieję, będzie nadal marzyć i do tych marzeń się zbliżać, bo przecież marzenia się spełniają....

Do grona tych, dzięki którym okazało się, że marzenia są osiągalne, należy z pewnością firma Sanofi Pasteur, młodzież i nauczyciele Zespółu Szkół w Jerce i emerytowany nauczyciel - Irena Konieczna. Znaczna część środków finansowych potrzebnych do realizacji marzenia pochodziła właśnie od nich. Dziękujemy.

Sponsorzy (dziękujemy!!!):