Moim marzeniem jest:
inne
2005-04-25
Czy ktoś uwierzy, że ten wspaniały, cudowny wyjazd do Madrytu został zorganizowany na zupełnie wariackich papierach? Że jeszcze kilka dni przed meczem Real - Villareal (na który otrzymaliśmy zaproszenia od p. Aranchy Aguillar z Relaciones Externas madryckiego klubu już w lutym) nie mieliśmy załatwione praktycznie nic oprócz wspomnianych wejściówek oraz biletów lotniczych, ktore ofiarowały nam linie lotnicze KLM? Wszystko dlatego, że na zaledwie 9 dni przed meczem wycofał się sponsor strategiczny, który obiecał pokryć wszelkie koszty pobytu marzyciela i jego rodziny w Madrycie. Właściwie to nawet się nie wycofał tylko po prostu zniknął z powierzchni ziemi. Naściemniał i zwiał. Zostaliśmy na lodzie. Beznadzieja, tragedia, masakra...
Ale od czego sa przyjaciele? Zwolalismy prawdziwe pospolite ruszenie. Znajomy znajomej zna kogos kto zna kogos kto mieszka w Madrycie. Dzwonimy, piszemy mejle, pytamy, blagamy. Cos zaczyna sie ruszac. Niesamowite, ale w ciagu 4 dni znow mozemy odetchnac. Wszystko zalatwione! Agata znalazla hotel dla marzyciela z rodzina w centrum Madrytu. Zaplaca za to jej znajomi Hiszpanie: Carmen i Paco Estrada. Malgosia zajela sie transportem i wizyta w ambasadzie. Asia pilotuje sprawe treningu "galaktycznych" i w ogole calego meczu. Wreszcie Andrzej z Ania przygarniaja do siebie wolontariuszy. Niesamowici ludzie, ktorzy na chwile zapomnieli o swoim zyciu i poswiecili sie tylko i wylacznie nam... Dzieki Wam, o wspaniali, o wielcy, o cudowni!
Cały pobyt też był magiczny, zapraszam do przeczytania dziennika podróży.
Dzien 1: Jedziemy pieknym, czarnym VW Caravelle (dziekujemy Volkswagenowi Poznan!!!!) z Nowego Tomysla do Warszawy. Auto dostojnie sunie przez polskie drogi nie zwazajac na dziury w szosie. Po drodze poznajemy sie nawzajem. Beata i Mariusz to wspaniali, kochajacy rodzice, Damian i Sebus to wspaniale, kochaniutkie dzieciaki. Humory dopisuja, rozmawiamy na wiele sympatycznych tematow. Ani sie nie obejrzelismy a tu juz wjezdzamy do centrum Warszawy gdzie wszyscy zwracaja uwage na ogromny napis "Jestesmy z Poznania" namalowany na bocznych drzwiach auta. Szczegolnie reakcje stolecznych kierowcow, ktorzy za zaskoczeni nasza brawura wprawiaja nas w doskonale humory. Przesiadka z auta na samolot. To pierwszy raz dla calej rodziny, ale na kolejny nie musza czekac dlugo, bo miedzyladowanie mamy w Amsterdamie. Sebus drzemie, Damian troche choruje - pewnie z nerwow. Jest najszczesliwszym z nas, kiedy w koncu kola samolotu dotykaja plyty lotniska Barajas. Odbiera nas Malgosia oraz kierowca z ambasady. Jedziemy do hotelu, gdzie z kolei czeka na nas Agata. Jemy kolacje w jej przemilej asyscie, kladziemy wyczerpana rodzine spac a sami jedziemy na nocleg do Gosi. Jest bardzo opiekuncza i troskliwa. Sen przychodzi bardzo szybko.
Dzien 2: Dzis wizyta w ambasadzie i trening Realu. Sniadanko w biegu i jazda do ambasady! Wszyscy podziwiamy widoki - gmach polozony jest w naprawde pieknym miejscu. Dygnitarze sa przemili: jest mnostwo przekasek, zwiedzanie ambasady, przemila pogawedka i przede wszystkim prezenty dla chlopcow. Sebus dostaje byczka Fernando a Damian prawdziwa koszulke Raula!!! Upominek przydaje sie w mig, bo przeciez jedziemy zaraz na trening Realu do ich bazy treningowej w pobliskim Las Rozas. Jestem troche zdenerwowany, bo nie mam pojecia jak to bedzie wygladalo. Boje sie, ze cos moze nie grac, bo przeciez wszystko bylo zalatwione przez telefon. Ale juz na poczatku przy bramie okazuje sie, ze moje obawy sa plonne. Wystarczy powiedziec Tengo un Sueno i otwiera to wszystkie drzwi. Wlacznie z pomieszczeniem przez ktore wychodza pilkarze po treningu do swoich samochodow. Akredytacje tez sie przydaja, bo obserwujemy trening z bardzo bliska. Damian jest w siodmym niebie! 10 m od niego Beckam kreci swoje rogale a Ronaldo strzela gola za golem! To jednak nic w porownaniu z 2 godzinnymi lowami autografow. Czekamy przed szatnia. Wychodzi ktos! A nie... To tylko lekarz Krolewskich! Jednak Karola i Beata nie zwazaja na to - tez prosza o autograf! A potem juz cala plejada gwiazd: Roberto Carlos, Zidane, Figo, Raul Bravo, Guti, Walter Samuel, trener Luxemburgo. Z Zizou zamienilismy kilka slow. Pozdrowilismy go od Przemka, z ktorym francuski wirtuoz futbolu spotkal sie podczas ubieglorocznego meczu Wisla - Real w Krakowie. Slabo spisal sie gwiazdor Ronaldo, ktory tylko zlozyl podpis na koszulce Damiana nie zatrzymujac sie do zdjecia. Ale jeszcze gorszy byl Beckham, ktory chylkiem po prostu wymknal sie poza pomieszczenie. Klase pokazal za to dunczyk Gravesen, ktoremu bardzo dziekowalismy po... dunsku (Tak - znaczy dziekuje). W sumie Sebus zebral podpisow 6 a Damian az 14. Obaj chlopcy nie posiadali sie ze szczescia.
Jeszcze tego samego dnia po obiedzie i przymusowej inhalacji i odklepywaniu chlopcow czekala nas wizyta na Santiago Bernabeu. Pojechalismy tam we trojke - z Karolina i Damianem. Reszta wolala wypoczynek w przytulnym pokoju hotelowym. I niech zaluja, bo bylo naprawde fantastycznie! Co prawda na obiekty wpuszczono tylko mnie (musialem isc odebrac bilety na mecz) ale potem zaszalelismy w klubowym sklepie i - co najwazniejsze - bylismy swiadkami przyjazdu graczy na trening! Damian z szeroko otwartymi oczami wpatrywal sie wiec w najnowsze modele Audi, ktore co chwila podjezdzaly pod brame stadionu. Najwieksze wrazenie wywarl na nas jednak pojazd Gutiego - bialo-czarny Mini Cooper z szachownica na dachu!
Wroce jeszcze na chwile do kwestii odbioru biletow. Dla mnie to bylo niesamowity sen - wedrowka po pomieszczeniach biurowych najslynniejszego klubu pilkarskiego w swiecie. I tak jak we snie wszystko szlo jak z platka. Przy biurku sekretarek juz czekala na mnie koperta z napisem "Damian, Tengo un Sueno" oraz ... niespodzianka! Olbrzymia torba z gadzetami dla chlopcow (wczesniej tego dnia prosilem Aranche o jakies drobiazgi) - ale jej zawartosc przeszla nasze najsmielsze oczekiwania! Oczywiscie uroczystego otwarcia dokonal Damiano - i juz po wyciagnieciu pierwszej rzeczy na jego milutkiej twarzyczce zagoscil usmiech bedacy w stanie oswietlic cale Santiago Bernabeu podczas wieczornego meczu. Byla to bowiem piekna, oficjalna, srebrna pilka FC Real Madrid z podpisami wszystkich graczy! Ponadto byly tam breloczki, dlugopisy, piny a nawet cukiereczki z emblematami klubowymi. Dla Sebusia - Sowa, oficjalna maskotka klubu - oczywiscie ubrana w miniaturowa koszulke. Przyda sie do kolekcji, do Byczka Fernando...
Cala eskapada zajela nam troche czasu, nic wiec dziwnego, ze wszystkim kiszki graly marsza. Na szczescie pojawil sie Andrzej, ktory zaprosil nas na kolacje. Czas spedzilismy naprawde milo, a przy rozmowie probowalismy rozmaite tapas. Andrzej od razu zakochal sie w Damianie - i z wzajemnoscia - gdyz chlopiec jadl mu doslownie z widelca. Z pelnymi brzuchami poszlismy spac. Damian i rodzina do hotelu - my udalismy sie do Getafe, gdzie mieszka Andrzej z zona Ania i dwojka slicznych dzieciaczkow: Hania i Dawidek.
Dzien 3: Dzisiejszy dzien zaczynamy od wizyty w polonijnej szkole w Madrycie, gdzie pojechalismy na zaproszenie pani dyrektor. Frekwencja dopisuje - na sali jest ok 50 dzieciakow wraz z rodzicami. Wszyscy sa strasznie ciekawi i zasypuja Damiana i Sebusia gradem pytan. Damian chwali sie koszulka i opowiada o wizycie na treningu. Dzieci maja dla naszych bohaterow niespodzianke - spiewaja im STO LAT po hiszpansku i wreczaja upominki. Wymieniaja sie tez adresami. Moze powstanie z tego jakas prawdziwa przyjazn? Przemila pani dyrektor zaprasza nas na obiad. Znow jemy wszystko z apetytem. Rozstajemy sie niechetnie - bylo nam naprawde bardzo dobrze.
Do kolacji zostaje troche czasu, wiec jedziemy na Atoche, aby zobaczyc ten slynny dworzec-palmiarnie. Najbardziej oczywiscie podoba sie Beacie, ale markotnieje slyszac, ze nie moze wziac szczepek palm do domu. Wracamy do hotelu na odklepanie i inhalacje. I odpoczynek - dzis wieczorem wielki mecz!
MECZ! Juz od poczatku atmosfera jest bardzo podniosla. Wychodzimy z hotelu spiewajac OLE! OLE! OLE! Przy wejsciu do metra kibice Realu przybijaja Damianowi piatki krzyczac REAL CAMPEON!!! W metrze tlok - wszedzie ludzie z niebiesko-bialymi szalikami. Wysiadamy na stacji Santiago Bernabeu. Kilka krokow schodami w gore i wylania sie majestatyczny, piekny stadion w swietle zachodzacego slonca. Widok jest urzekajacy.
Mamy troche czasu wiec trzeba zrobic zakupy. Wydajemy pieniazki na napoje, slodycze i oczywiscie klubowe pamiatki: szaliki, flagi, Sebus zada dla siebie trabki. Obladowani jak wielblady w koncu przekraczamy brame stadionu.
Pan porzadkowy nakazuje nam wyciagnac patyczki z flag (wymog bezpieczenstwa) i kieruje nas na wlasciwy sektor. Za chwile okaze sie, ze siedzimy w SEKCJI VIP, w... VIII rzedzie!!!!!!! Wszystko jest jak w pieknej bajce...
Atmosfera jest ciezka do opisania. Stadion pelen fanow, z glosnikow plynie hymn Realu, siedzimy za kilkoma starszymi kobietami, ktorych kazda czesc garderoby ma na sobie logo FC Real. Ocieplacze, pokrycia na siedzenia, nawet kolczyki! Kilka metrow przed nami rozposciera sie piekny, zielony dywan po ktorym biegaja ludzie uznawani w swiatku futbolowym za polbogow... Damian stoi z otwarta buzia ani nie myslac nawet o siedzeniu. A przeciez mecz jeszcze sie nie zaczal! Przez nastepne 2 godziny bylismy swiadkami niesamowitego spektaklu, ktoremu nie brakowalo dramaturgii. Po pierwszej polowie Real przegrywal 0-1 i nie zachwycal. Akcje sie nie zazebialy, gwiazdorzy grali wolno, schematycznie. Na domiar zlego z boiska schodzi ulubieniec Karoli - Michael Owen. Ale Sebus uspokaja wszystkich mowiac, ze bedzie 2-1. Oby. I jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, wielka, wspaniala futbolowa maszyna zaczyna nabierac tempa. Atak za atakiem sunie na bramke Jose Reiny. Piekna akcja geniusza futbolu Zizou, dosrodkowanie i Ronaldo strzela glowa do pustej bramki! Zaczyna byc ostro. Sypia sie zolte kartki w koncu z boiska wylatuje Walter Samuel. Czyzby remis? Nie! Jeszcze jedna wspaniala akcja i strzal Michela Salgado, ktory tonie w objeciach kolegow doslownie tuz przed naszym nosem! Ale do konca jeszcze kilka minut... Zamieszanie w polu karnym, przepychanki i czerwona kartka tym razem dla Zizou! Na szczescie jednak bez konsekwencji, bo za chwile sedzia odgwizduje koniec meczu! Ufff, co za mecz! Co za spektakl! Wszystko dzieki Sebusiowi!
Dzien 4: Niedziela, dzien wypoczynku. Dzis odwiedzamy polski kosciol a potem na zaproszenie Ani i Andrzeja idziemy do ZOO. Pogoda dopisuje, humory tez. Wielkie wrazenie wywieraja na wszystkich pokazy zwierzat: ptakow, delfinow, fok i lwow morskich. Sebus dokonuje zakupu kolejnej maskotki - tym razem jest to Kot w Butach, ktorego Sebus nazywa od razu Zdzichu. Potem obiad i spacer po centrum Madrytu. Obowiazkowe zdjecie przy pomniku z herbem stolicy Hiszpanii - Misiem opartym na pniu drzewa. Legenda glosi, ze kto klepnie misia w zad - wroci tu na pewno. W mgnieniu Misiek otrzymuje od nas grad klapsow. Jeszcze tylko kolacja i czas na ostatnia noc.
Dzien 5: Nie jest to klasyczny happy-end. Przyjezdzamy do hotelu po rodzine i zastajemy ich w panice. Sebus sie rozchorowal. Temperatura 40 stopni i wymiotuje a my za kilka godzin mamy samolot! Dzieki nieocenionym kontaktom Andrzeja natychmiast udajemy sie do stolecznego szpitala gdzie przyjmuje nas polski lekarz. Nie jest zle, chlopiec ma goraczke, ale dostaje cos na zbicie temperatury. Ma tez duzo pic, aby uniknac odwodnienia. Najwazniejsza wiadomosc to to, ze mozemy leciec. Tabletki dzialaja, temperatura spada. Oddychamy z ulga.
Czas pozegnac sie z Andrzejem, Agata, Malgosia i reszta cudownych ludzi. Zawdzieczamy im naprawde wiele. Zapraszamy do Polski - zebysmy choc po czesci mogli sie odwdzięczyć.