Moim marzeniem jest:

Kilka dni nad ciepłym morzem, na wyspie

Sebastian, 11 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2008-05-06

6 maja wybrałyśmy się do Sebastiana, do małej miejscowości pod Gnieznem. Pogoda dopisała. Już podczas podróży wiedziałyśmy, że to będzie niezwykłe spotkanie. Zostałyśmy bardzo ciepło przyjęte. Wręczonymi przez nas lodołamaczami zajął się brat Sebastiana - Gracjan, a Sebastian z wdzięczności za przyjazd i podarki serdecznie i ciepło nas uściskał.

Nasz Marzyciel okazał się osobą bardzo otwarta i towarzyską. Opowiadał nam o szkole, wycieczkach do Warszawy, swojej sympatii - Alicji. Jego otwartość i spontaniczność miło nas zaskoczyła. Po przyjemnej pogawędce przyszedł czas na pytanie o marzenia. Kiedy zapewniłyśmy Sebastiana, że niewiele jest marzeń, których fundacja nie jest w stanie spełnić, chłopiec rozwinął wodze swojej wyobraźni.

Najpierw narysował kamerę. Potem w jego główce pojawiła się myśl, że wspaniale by było zostać na jeden dzień żołnierzem, widzieć i słyszeć strzelaninę, wybuchy bomb, zwiedzić garnizon, wsiąść do wojskowych pojazdów. Najtrudniej jednak było zdecydować co narysować na trzeciej kartce. Doczekałyśmy się jednak pięknego widoku plaży. Sebastian chciałby miło spędzić czas z najbliższymi nad ciepłym morzem, poza granicami Polski, może na jakiejś cudnej wyspie. To właśnie marzenie stało się dla Sebastiana najważniejszym.

Pod koniec wizyty zrobiłyśmy pamiątkowe zdjęcia z Sebastianem, jego mamą, bratem i kuzynem. Bardzo się cieszymy, że miałyśmy okazję poznać Sebastiana i jego rodzinę. Długo będziemy pamiętać to wspaniałe spotkanie.

inne

2008-06-29

Siedzę przed komputerem, oglądam zdjęcia i płaczę. Z radości? Nie. Ze wzruszenia? Troszeczkę. Ze smutku? Zdecydowanie ze smutku! Wakacje Sebastiana na Krecie, jego młodszym bratem Gracjanem, mamą Sylwią i tatą Tomkiem, skończyły się. A były cudowne, przesympatyczne, wspaniałe, pełne przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji, wesołe, optymistyczne, jedyne. Właśnie takie, jakie może być spełnienie marzenia Sebastiana - pobyt nad ciepłym morzem na wyspie.

Zaczęło się w niedzielę od przygód na lotnisku w Poznaniu, gdy na tablicy lotów pojawił się napis: "240 minut opóźnienia". Przecież to całe 4 godziny! Samoloty, owszem pasjonujące są, ale. gdy są! A naszego nie ma! Należy zatem zająć się czymś równie przyjemnym co latanie. A równie przyjemne jest. jedzenie! Najpierw lody, by wyzwolić pokłady endorfin, później "konkret" by doładować energię! Z taką mocą, na skrzydłach radości sami dolecielibyśmy na Kretę! Tylko co z bagażami? Wspólnie zdecydowaliśmy, że jednak poczekamy na samolot. I warto było, bo zobaczyć przerażoną minę taty podczas startu, uśmiech i odwagę Gracjana, opanowanie mamy, czy poczuć uścisk dłoni obezwładnionego strachem Sebastiana to niezapomniane obrazy i odczucia.

Do hotelu dotarliśmy o 5 rano! Starczyło nam sił tylko na cichutkie "dobranoc" i każdy zniknął w objęciach Morfeusza. Niestety nie na długo. Około siódmej zaczynał się bowiem, jak się później okazało, codzienny koncert świerszczy! Taki urok tego rejonu. Nie pozostało nam zatem nic innego jak się z nimi zaprzyjaźnić.

A jak wyglądał nasz grecki urlop? Basen i jedzenie, jedzenie i cola, cola i lody i basen i znów posiłek i drzemka i lody i basen, i znów cola i basen i lody. Gracjan pluskał się w basenie z zapałem płetwonurka. Dzielnie wtórował mu w tym tata. A Sebastian siedział w cieniu, bo w cieniu siedzieć musiał. Nie zepsuło mu to jednak nastroju i nie umniejszyło radości. Bo w cieniu jest fajnie! Bo w cieniu była też mama i ciocia Karolina i razem z nim grały to w karty, to w Monopoly, to znów w karty. Makao, wojna, kolory, historyczny upadek Japonii. Wszystkie znam już od podszewki i czuję się w nich jak. Gracjan w wodzie!

Sebastian prawie zawsze wygrywał, a w nagrodę przynosił nam . colę i lody. Wieczorami gra w karty zamieniała się w grę w bilard, piłkarzyki i cymbergaja! Każdy z każdym, każdy przeciwko każdemu, by było sprawiedliwie! Emocje sięgały zenitu! Radości i śmiechu było co niemiara!

Trzy razy nasz stały plan dnia uzupełniły atrakcje dodatkowe. Jedną z nich był spacerek na złotą i srebrną plażę. Skąd takie nazwy? Nie wiadomo. Z każdej z nich rozpościerał się tak samo cudowny widok na morze. Jego kolory zapierały dech w piersiach, feeria błękitu i prześliczne turkusy. Sebastian brodził w wodzie jak oszalały! Tak miło było popatrzeć na jego radość! Cieszyły się stopy moczone w słonym morzu, cieszyła się buźka te stopy oglądająca! A jak Sebastian się cieszy, cieszą się wszyscy!

Drugą atrakcją był waniliowy, przecudowny VW Garbus Cabrio! Z hotelowej wypożyczalni zabrałam najładniejsze autko i pewnego słonecznego poranka podjechałam nim pod pokój chłopców. Zatrąbiłam. Euforii jaką wywołałam nie sposób opisać. Jeden przez drugiego krzyczał: "Jaaaa tej! Zoba to! Nooo! A zoba to". Nie mogłam się tego nasłuchać! Zapakowałam całą męską część załogi na tylne siedzenie, mama usiadła obok mnie i popędziliśmy! Trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża, a jej celem była, podobno jedna z najpiękniejszych europejskich plaż, plaża Vai, na której kręcono swego czasu reklamę batonika Bounty (Bounty - smak raju). I chyba rzeczywiście raj tak smakuje! To co w tym miejscu morze wyprawiało ze swoimi kolorami przechodzi granice wyobraźni! Na buzi Sebastiana radość nie chciała się zmieścić! Leżaki pod jedną z palmowych parasolek, cola ze słomką, krem z wysokim filtrem, Garbus zaparkowany w zasięgu wzroku, spacerki wzdłuż plaży, lody, kąpiele i nic więcej do szczęścia potrzebne nam nie było! Chyba, że.

Trzecią atrakcją odciągająca nas od basenowego lenistwa, był rejs statkiem na wyspę Spinalonga i w międzyczasie kąpiel na dzikiej plaży zwieńczona obiadem na statku. A po powrocie zakupy w portowej miejscowości i jak zwykle lody! Największe jakie tylko serwują!

Tak wyglądała nasza sielanka! Tak spełniło się marzenie Sebastiana. Marzenie, które z przyczyn od nas niezależnych przedłużone zostało o. 13 godzin! Z racji opóźnionego lotu! A że czas ten spędzić mogliśmy w naszym ślicznym hotelu, na ślicznym basenie nikt nie miał tego za złe!

Wydawać by się mogło, że z momentem dojazdu na lotnisko przygód naszych dobiegł kres, ale one się wtedy zaczęły! Mama powiedziała, że. dowody osobiste zostały w hotelowej recepcji!!! 70 km od lotniska, a do odlotu została godzina z minutami! Co robić? Wsiąść w jakieś auto i popędzić do hotelu? Poprosić kogoś, by odszukał zapamiętanego przeze mnie kierowcę Yamahy R1 śmigającego po naszej miejscowości i zlecić jemu tę misję? Zadzwonić do hotelu i zlecić wysłanie taksówki z dowodami? Tak. Ostatnia opcja wydała się najbardziej racjonalna. Niestety nie było pewności czy kierowca zdąży! W mojej głowie kłębiły się nawet wizje odszukania pilota naszego Boeinga i prośbą czy groźbą zatrzymanie go do czasu przyjazdu taksówki z dokumentami. Okazało się to jednak niepotrzebne, bo taksówkarz zrobił co mógł i wpadł na lotnisko w ostatnich minutach! Widząc całą ekipę w samolocie poczułam, że kamień spadł mi z serca. Byłam lżejsza o co najmniej 10 kg. 

Sponsorzy: