Moim marzeniem jest:

Odwiedzić fabrykę Ferrari

Filip, 13 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2008-05-24

Jadąc do Filipa wiedzieliśmy, że ma swoją pasję, że w jego sercu niepodzielnie króluje motoryzacja i komputer, co w połączeniu musiało dać oczywisty kolaż: wyścigi samochodowe w grach komputerowych, kolekcje fotografii przeróżnych aut do obejrzenia na ekranie monitora, baza informacji o nowinkach technicznych. Pokój Filipa okazał się nie mniej imponujący. To właściwie nie pokój, ale wystawa modeli różnych samochodów, helikopterów, łodzi sterowanych falami radiowymi. Oglądając "świat" Filipa, wszystkie jego wspaniałości, byliśmy przekonani, że muszą zachwycać wszystkich, a jednak okazało się, że Daniel - starszy brat Filipa interesuje się czym innym. Jego pasją są zwierzęta, które w wielkiej ilości mogliśmy obserwować i w domu i na podwórku.

Nasze zadanie wydawało się lekkie, łatwe i przyjemne. Marzenie Filipa mieliśmy prawie "na dłoni". Okazało się jednak, że szybko nie zakończymy tej wizyty sukcesem.

Filip wiedział jakie są jego największe, najważniejsze marzenia. Barierą okazał się wymóg narysowania tych marzeń. Gdy jednak został sam na sam z kartką i kredkami, wykonał to "trudne" zadanie. Filip po prostu obawiał się, że nie uda mu się stworzyć rysunków na miarę swoich ambicji i oczekiwań wolontariuszy. Ale przecież zdolności plastyczne nie muszą iść w parze z zamiłowaniem do techniki czy motoryzacji. Powstały więc rysunki, które może nie znajdą miejsca w galeriach sztuki współczesnej, ale które na pewno znajdą miejsce w naszych sercach i pobudzą do działania, żeby marzenie chłopca spełniło się.

Teraz Filip musiał zdecydować, które marzenie jest dla niego tym NUMBER ONE. Laptop, telefon komórkowy, Ferrari. Telefon komórkowy, Ferrari, laptop. Ferrari, lap. Ferrari. Tak, zdecydowanie Ferrari. Odwiedzić fabrykę Ferrari, obejrzeć jak powstają samochody, obejrzeć muzeum, przejechać się najlepszym na świecie autem. Oczy Filipa stały się duże i pełne blasku, jakby już tam był i wszystko oglądał. To jest NUMER JEDEN.

spełnienie marzenia

2009-04-22

Poznańskie lotnisko, czwartek. Jest nas pięcioro: rodzice Marzyciela - Anita i Tomek, brat naszego Marzyciela - Daniel i nasz bohater - Filip. Skromny, nieco nieśmiały, powściągliwie okazujący emocje, czasami uśmiechnięty. Wielki miłośnik i znawca motoryzacji. I właśnie dlatego kierujemy się do Włoch. Do Mekki wszystkich automobilistów. Zmierzamy do małego, niepozornego miasteczka Maranello. Tam bowiem tworzony jest samochód legenda, auto kultowe, przedmiot westchnień i marzeń - Ferrari.

Lecimy do Mediolanu przez Warszawę. Emocje udzielają się wszystkim. Lecącym pierwszy raz samolotem i tym, którzy będą uczestniczyć w spełnianiu marzenia po raz pierwszy. Emocje udzielają się również współpasażerom podróży, kiedy słyszą pytanie personelu lotniska - czy mamy jakiś klucz, żeby odkręcić akumulatory, bo inaczej może być trochę niebezpiecznie. Pytanie, na szczęście, dotyczy wózków, na których poruszają się chłopcy, a nie samego samolotu. W Warszawie przesiadka za pomocą specjalnego wózka - podnośnika. Wszystko jest nowe, pierwsze, zaskakujące. To miłe usłyszeć ze strony personelu lotniska, że słyszeli o Fundacji, że to "fajna rzecz".

Jesteśmy w Mediolanie. Jest piątek, około północy. W wypożyczalni samochodów dowiadujemy się, że zamiast siedmioosobowego vana, czeka na nas samochód osobowy (ale kombi!). Po półgodzinnych negocjacjach, w imię przyjaźni włosko - polskiej znajduje się większy samochód. Wreszcie mkniemy autostradą w kierunku Modeny. Tam jesteśmy umówieni z naszym włoskim przyjacielem - Danielem. I gdy już mamy się z nim spotkać, drogę zajeżdżają nam drogę Carabinieri. Takie samo auto staje za nami. Z odsieczą przybywa nasz włoski przyjaciel. Nie wiem, o czym rozmawiają, ale po chwili zostajemy sami. Przez cały czas wydaje mi się, że nasi marzyciele mają niezły ubaw.

Rano, wypoczęci i rześcy kierujemy się do fabryki Lamborghini. Przewodniczką jest Cristina. Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem tego co widzimy, słyszymy, tego co nas otacza. Niesamowita życzliwość, troska i ciepło w stosunku do naszej marzycielskiej grupy robi na nas wrażenie. Filip (oczywiście jego brat również) może wszystkiego dotknąć, wszystko zobaczyć.

Zwiedzamy muzeum, hale na których montowane są te wspaniałe maszyny. Wszystko w zasięgu wzroku, wszystko na wyciągnięcie ręki. Docieramy do miejsc, gdzie zwykle nie prowadzi się zwiedzających. Chłopcy są pod wielkim wrażeniem. I nie tylko oni. Punkt kuliminacyjny - Filip jako pasażer wsiada do nowiutkiego, czarnego Lamborgini Gallardo i bardzo szybko odjeżdża z akompaniamentem potężnego ryku silnika. Muzyka dla uszu nie tylko miłośników motoryzacji. Wraca po 10 minutach jakby trochę zmieniony, trochę bledszy.

To nie koniec atrakcji. Jesteśmy zaproszeni na obiad, który potem okazuje się prawdziwym przyjęciem ze specjałami kuchni włoskiej w "przyzakładowej stołówce fabryki Lamborghini". Kiedy jest już cudownie, Cristina wstaje od stołu, podchodzi najpierw do Filipa, potem jego brata i . całuje obu w policzek. Coś niesamowitego. Chłopcy szczęśliwi, najedzeni i bardzo zmęczeni wracają do hotelu.

Jest sobota, w muzeum Ferrari panuje dość duży ruch. Czasami jest wręcz ciasno. Jestem pod wrażeniem nieprzeciętnych umiejętności obu chłopców w trudnej sztuce poruszania się wózkiem. Dominuje tu kolor czerwony i . starsi panowie zakochani w marce. Wprawdzie nie możemy już niczego dotknąć, niczym się przejechać, ale i tak całość robi dobre wrażenie. Bolidy formuły I, zabytkowe auta, współczesne maszyny. Tu po raz kolejny ze strony Filipa mogę doświadczyć nieprzeciętnej wiedzy i znajomości tematu Ferrari. Jest w swoim żywiole. Leciutki uśmiech, świecące, duże oczy. Również Daniel nie pozostaje obojętny na wdzięki Ferrari. Robimy zdjęcia. Wszystko wydaje się wyjątkowe, historyczne. Nie pamiętam jak długo tam jesteśmy, w każdym razie muzeum opuszczamy w porze obiadowej.

Bardzo szybko znajdujemy się przy stole w jednej z wielu znajdujących się tam restauracyjek. Tu właśnie Filip otrzymuje dyplom Fundacji (dopiero potem dowiaduję się, że został przypadkowo zostawiony w karcie dań. Trzeba tam kiedyś wrócić). Niestety zwiedzanie fabryki pozostaje poza naszym zasięgiem. Pomimo wielu prób i starań - bastion Ferrari okazuje się nie do zdobycia.

Czas powrotu. Rozpoczynamy akcję "z ziemi włoskiej do Polski". Jazda autostradą w sobotnie południe może dla wielu być atrakcją. No i chyba tak jest. W końcu realizowane jest marzenie motoryzacyjne. Czasu nie mamy zbyt wiele, jesteśmy na lotnisku prawie w ostatnim momencie. Filip i Daniel zostają osobiście powitani przez kapitana samolotu. Już w Warszawie ma miejsce bardzo sympatyczna rozmowa chłopców z pilotami. Jakże inaczej chłopcy przeżywają ten lot samolotem. Ale przecież nie każdy w odstępie dwudniowym zalicza cztery starty i lądowania. Zaczyna im się to chyba nawet podobać.

Jesteśmy w Poznaniu, na zupełnie pustym lotnisku. Jest jakoś inaczej, dziwniej. No tak - temperatura. Tam skąd wracamy zdecydowanie przekraczała 20 stopni. Tu jest zimno, do tego ciemno i do domu jeszcze kawałek.

To były bardzo intensywne trzy dni, przeżyte ze wspaniałymi, dzielnymi ludźmi. Doświadczenie i nauka bezcenne. Dla samych chłopców - kapitał wspomnień i temat do opowiadań na długie miesiące.