Moim marzeniem jest:
Sponsor Anonimowy
pierwsze spotkanie
2006-04-29
Padający od rana deszcz nie zniechęcił nas do wyjazdu do naszego nowego Marzyciela. Wybrałyśmy się we czwórkę, zaopatrzone w gry planszowe dla Bartka i zestaw samochodów dla jego brata - Kamila. Już w autobusie i tramwaju zastanawiałyśmy się, jaki będzie ten sześcioletni chłopczyk i o czym może marzyć.
Popołudniu dotarłyśmy na miejsce i zostałyśmy bardzo serdecznie przywitane przez Bartka, jego mamę i babcię. Usiedliśmy w gościnnym pokoju, ale nasz Marzyciel zawstydził się obecnością tylu dziewczyn i uciekł do siebie. Za chwilę jednak przyszedł do nas, ślicznie się przedstawił i podziękował za prezenty, które dostał. Babcia poczęstowała nas własnego wyrobu pysznym sokiem, mama zabrała się za wypełnianie dokumentów, a my zaczęłyśmy rozmawiać z Bartkiem. Rodzina naszego Marzyciela nie mogła uwierzyć, że zawsze rozbrykany "Szalony Roger" i "Bartula", jak jest nazywany, jest dziś taki zawstydzony i spokojny. Siedział na kolanach babci, z głową wtuloną w jej bezpieczne ramiona i na początku nawet nie chciał patrzeć w naszą stronę.
Bartek cierpi na chorobę genetyczną - mukowiscydozę. Jest wesołym i energicznym chłopcem, a do tego strasznym żarłokiem, czego wcale po nim nie widać. Dowiedziałyśmy się, że gdyby nie czujne oko mamy i babci to jadłby przez cały dzień.
Najpierw rozmawialiśmy o tym, co lubi robić. Wymienił oglądanie bajek, grę na komputerze w grę "Wampir" i układanie puzzli z babcią. Później przedstawił nam swoje dwa wspaniałe i prześmieszne zwierzątka - psa Pirata i papugę Banana. Najśmieszniejszym z całego spotkania była odpowiedź Bartka na zadanie pytanie "kim chciałbyś zostać w przyszłości?" - odpowiedź nas zaskoczyła i rozbawiła, gdyż nasz nowy, mały znajomy odpowiedział bez wahania: "kierowcą śmieciarki" :D Po krótkiej rozmowie w oddali rozległ się odgłos domofonu "to pewnie Kamil, odbiorę". Za chwilę poznałyśmy brata Bartusia, czyli Kamila, który przywitał się z nami i podziękował za prezent, a za chwilę poszedł do swojego pokoju. Po chwili ponownie ktoś wszedł do domu. Bartek szybko zeskoczył z kolan babci i poszedł przywitać się z ... dziadkiem, do którego powiedział: "nie wchodź do tego pokoju, bo się zakochasz". Wszyscy wybuchnęli śmiechem, ale dziadek nie posłuchał rady wnuczka i dołączył do naszego wesołego grona.
Wreszcie nawiązaliśmy właściwą rozmowę - o marzeniach. Największym jest oczywiście to, żeby być zdrowym, ale jak nam sam powiedział : "to jest marzenie nie do pokonania". Za to są takie, które możemy spróbować pokonać i spełnić - powiedziałyśmy. Nasz nowy Marzyciel wiedział co to marzenia, ale początkowo nie chciał ich zdradzić. "Mamusiu, a dostane jogurcik? Wtedy powiem o czym marzę". Chcąc, nie chcąc znalazł się jogurt dla Bartusia i mogliśmy zacząć rozmowę.
Jeśli chodzi o marzenie wyjazdowe - "plaża", czyli wyjazd nad morze, którego jeszcze nigdy nie widział. Po chwili doszedł do wniosku, że przecież piasek i wodę widzi każdego dnia, więc nie jest to jego największe marzenie.
Później mama Bartka zdradziła nam, że jej syn jest wiernym kibicem strongmana Mariusza Pudzianowskiego, z czego wywnioskowałyśmy, że marzeniem Bartuli jest też spotkanie ze swoim idolem, Bartek potwierdził, że chętnie spotkałby Mariusza i z nim porozmawiał, ale to też nie jest to o czym marzy najmocniej.
Dalszy ciąg rozmowy o marzeniach dotyczył jednodniowej zamiany w jakąś postać - Bartek wybrał policjanta i rycerza na białym koniu. Dziadek od razu rzeczowo zapytał: "a jak byś był tym policjantem, to zatrzymałbyś dziadka i babcię jadących samochodem, czy byś nas puścił?" - "zatrzymałbym Was", później zapytała babcia: "a jak byś był rycerzem na białym koniu, to uratowałbyś babcię uwięzioną w zamkniętej wysokiej wieży?" - na to padła odpowiedź "nie" - babcia z niedowierzaniem zapytała "nie, a kogo w takim razie ratował, jak nie babcię?" - "konika" odpowiedział chłopiec :)
W ostatniej kategorii, Bartuś powiedział, że chciałby dostać zdalnie sterowany samolot, laptop edukacyjny do zabawy lub playstation 2. Po wielu przemyśleniach pod stołem w gościnnym pokoju, gdzie przecież myśli się najlepiej, bo nikt nie przeszkadza, z wszystkich siedmiu marzeń w końcu zdecydował się na jedno, największe i najbardziej wymarzone - "zdalnie sterowany samolot". Na nasze pytanie "Czy aby na pewno to?" - padła zdecydowana odpowiedź: "Tak, na pewno". Upewniłyśmy się kilkakrotnie czy Bartosz zdania nie zmieni, a gdy marzenie zostało wpisane w dokumenty, klamka zapadła.
Jeszcze tylko odrobina zdziwienia jak to się stanie, że jego marzenie może się spełnić, więc mama zabrała się za tłumaczenie i porównała nas z wróżkami. Bartek nie dał się jednak nabrać na takie bajki, bo "skoro wróżki to gdzie mają różdżki?" :)
Po wielu emocjach my dopijałyśmy herbatkę zrobioną przez dziadka Bartka, a sam Marzyciel pokazał nam swoje maskotki, m.in. żabę, Stefana, myszkę, śpiocha i wiele, wiele innych. Później musiałyśmy pożegnać się z naszym Szalonym Rogerem, z myślą, że już niedługo się zobaczymy i odjechałyśmy w kierunku swoich domów, oczarowane tym przemiłym popołudniem i naszym nowym znajomym.
inne
2006-06-01
1 czerwca to magiczna data dla wszystkich dzieci... Dokładnie w Dzień Dziecka wolontariuszki Ewa, Kasia, Monika i Karolina wybrały się do Marzyciela Bartusia, aby spełnić jego marzenie. Czyż można wybrać sobie lepszy dzień na taką chwilę? Mimo wielu przygód dotarłyśmy na miejsce całe, szczęśliwe i bezpieczne. Swoją wizytę zapowiedziałyśmy wcześniej tylko jako odwiedziny. Gdy dotarłyśmy na miejsce, drzwi mieszkania otworzył nam nasz Marzyciel, zaskoczony widokiem balonów i tajemniczo wyglądających pakunków. Mama i babcia zaprosiły nas do środka, a Bartula poszedł odnieść balony do swojego pokoju.
Usiadłyśmy w dużym pokoju na fotelach, a honorowe miejsce zajął oczywiście Szalony Roger. Ech ileż radości sprawiły naszemu Marzycielowi te wszystkie zielone paczuszki. Tym bardziej, że tydzień wcześniej jego brat otrzymywał prezenty z okazji komunii, więc sprawiedliwe było, że teraz Bartek został nimi obsypany. Rozpakowywanie zaczęło się od najmniejszych rzeczy. Bartuś rozrywał ozdobny papier jak najszybciej, żeby móc obejrzeć, co jest w środku. Pierwszym prezentem okazał się "namiot" jak to stwierdził Bartuś, jednak po dokładnym przyjrzeniu się, razem z dziadkiem doszli do wniosku, że to jednak latawiec. I mieli rację. Wśród wielu papierów znalazł się jeszcze samolot do puszczania na wiatr i 2 ładowarki z akumulatorami. "A to do czego" ?? zapytał zdziwionym głosem Bartula... za chwilę wszystko było jasne. Pomogłyśmy rozpakować mu największy prezent, który jak się później okazało, był tym największym marzeniem. "Samolot na stelowanie" krzyknął chłopczyk. Na pytanie, czy podoba mu się taki prezent z okazji Dnia Dziecka, odpowiedział stanowczo, że tak.
Rozpoczęły się próby połączenia wszystkich części samolotu. Drżącymi rękami przykręcałyśmy kolejne śrubki (krótsze i dłuższe), próbowaliśmy dopasować poszczególne fragmenty do siebie tak, by wszystko pasowało idealnie. Powoli, wspólnymi siłami, poskładaliśmy to cudo, które jest delikatne jak piórko i strasznie trzeba uważać, żeby się np. nie połamało. Mimo tego, że baterie do samolotu zaczęły się w ładować w akumulatorkach dopiero 10 minut temu, Bartuś chciał od razu puszczać samolot i nawet zaczął ćwiczyć na sterach, choć nie były jeszcze włączone :) Niestety wypróbowanie umiejętności Bartka jako pilota były w tym dniu niemożliwe, ponieważ aby samolot bezpiecznie i dobrze latał, a poza tym nie rozbił się na pierwszym lepszym drzewie, potrzeba bezwietrznej pogody, a tej niestety nie było w tym dniu, no ale nic straconego, może już jutro będzie cieplej i wiatr przestanie tak mocno wiać.
Żeby zrekompensować naszemu Marzycielowi fakt, że pogoda spłatała nam figla postanowiłyśmy pobawić się z nim w coś innego. Poszłyśmy więc najpierw pograć z Bartusiem w gry, które dostał od nas podczas pierwszej wizyty. Najpierw ułożyliśmy puzzle, co poszło szybko i sprawnie, ze względu na wspaniałą pamięć naszego Marzyciela. Potem, wspólnie z Kubusiem Puchatkiem i Szalonym Rogerem wyruszyliśmy na grzybobranie. Po 15 minutach stwierdziliśmy jednak, że czas wyjść na dwór i wypróbować latawiec, który nadawał się idealnie na wietrzną pogodę tego dnia.
Ubraliśmy się więc szybko i sprawnie i już po chwili byliśmy pod blokiem. Najpierw krótka instrukcja obsługi, którą przeprowadził dziadek Bartka i pokazał nam, co robić i jak robić, żeby latawiec wzniósł się w górę i szybował w powietrzu. Potem sam Bartula biegał z latawcem, a my nie mogłyśmy się napatrzeć na jego radość wymalowaną na twarzy. Było co nie miara śmiechu, gdy latawiec plątał się o różne przedmioty na podwórku. "Jus?? Jus?? Puscać??" pytał Bartuś, jak któraś z wolontariuszek albo mama pomagały mu puszczać latawiec. Próbowaliśmy kierować go zawsze pod wiatr, ale nie zawsze się udawało. Gdy Bartek (głównie z Karoliną) biegał za latawcem my rozmawiałyśmy z jego mamą. Udało nam się poznać wiele zabawnych historii z udziałem naszego Marzyciela - np. o "garbatych aniołkach", które przychodzą podobno do niegrzecznych dzieci i Bartuś nawet przez sen zrzuca je z łóżka ;) Czyżby to oznaczało, że nasz Marzyciel jest czasem niegrzeczny? Jakoś trudno nam w to uwierzyć patrząc na tego roześmianego chłopca, biegającego już teraz z kolegami w pogoni za bajecznie kolorowym latawcem.
Pół godzinki wspólnej frajdy zakończyło się pożegnaniem i obietnicą kolejnego spotkania za parę tygodni. Musimy przecież sprawdzić jak nasz mały pilot będzie sobie radził ze sterowaniem ponad metrowym samolotem. Tym sposobem spędziłyśmy wyjątkowo ten niezwykły dzień, odczuwając radość, wzruszenie i magię, a także czując się znów dziećmi biegając beztrosko za latawcem, który wesoło tańczył na wietrze wysoko ponad nami...