Moim marzeniem jest:

Wyjazd na Islandię

Olaf, 16 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2016-11-26

Mroźnym, sobotnim popołudniem wybraliśmy się do Centrum Zdrowia Dziecka by odwiedzić naszego nowego Marzyciela, Olafa. Chłopak leżał na łóżku, bez problemu nawiązał z nami kontakt. Jak się okazało, Kamila miała ze sobą książkę z tej samej serii, którą akurat czytał Olaf, więc wspólny temat do rozmowy ułatwił spotkanie. Tak się złożył, że poszedłem pomóc wypełnić dokumenty z tata chłopca, który okazał się być miłą i otwartą osobą. Po chwili dołączyła do nas Kamila, a ja wróciłem do Olafa. Rozpoczęło się wręczenie lodołamacza. Jako, że 14-latek lubił czytać komiksy i książki, w prezencie dostał historię komiksu w Polsce i na świecie. Podarunek bardzo go ucieszył, od razu otworzył książkę i zaczął ją kartkować, niejednokrotnie zatrzymując się by spojrzeć na ciekawy obrazek. Z uśmiechem na twarzy powiedział, że będzie miał co czytać. Zaczęliśmy rozmawiać o zainteresowaniach, w międzyczasie dołączyła Kamila, a tata nastolatka poszedł i zostawił nas samych, żeby nie krępować syna. Olaf czyta głównie komiksy o Batmanie, jest to postać, która go najbardziej interesuje. Próbował  czytać o Supermanie, ale nic z tego nie wyszło, Mroczny Rycerz pozostał na pierwszym miejscu. Chłopak czytał wydania papierowe, ale nie raz zaglądał do Internetu. Poza komiksami, zagłębia się w świat opowiadań Andrzeja Pilipiuka o Jakubie Wędrowyczu. Ulubionym zespołem Olafa jest Queen. Jak się okazało podczas rozmowy to praktycznie wszyscy wykonawcy, aktorzy, którymi się interesuje, już nie żyją. Został jedynie Michael Jordan. Olaf osobiście nie ogląda NBA, a w koszykówkę grał tylko dla zabawy.

   Wydobycie marzenia z chłopaka okazało bardzo trudne, ponieważ nastolatek nie wie jeszcze co mogłoby być jego największym marzeniem skoro wyjazd do Stanów Zjednoczonych, o którym myślał nie jest możliwy. Kamila przedstawiła mu rodzaje marzeń jakie możemy spełnić.

Po dłuższej rozmowie skończyliśmy spotkanie i Olaf obiecał, że się zastanowi co jest jego największym marzeniem i w razie jak jakieś wymyśli ma się z nami skontaktować.
Pożegnaliśmy się i wyruszyliśmy stawić czoła mroźnej Warszawie.

spotkanie - poznanie marzenia

2018-07-30

Zdarza się, że gdy poznajesz Marzyciela już po paru minutach wiesz, iż jego marzenie będzie dobrze przemyślane oraz będzie płynąć prosto z serca. Znając Olafa już od kilku miesięcy wiedziałam, że tak właśnie będzie. Domyślałam się też, że nie będzie to nic z kategorii dostać, ponieważ nastolatek podczas każdego naszego kontaktu zwykł podkreślać, że wszystkiego używa aż mu się nie popsuje i nie przyjmuje większej wartości do rzeczy materialnych. Gdy jechałam potwierdzić marzenie od dawna wiedziałam jakie ono będzie – rozmawiamy z Olafem czasami na FB i któregoś pięknego dnia Marzyciel oznajmił mi, że już wie co jest jego największym marzeniem. Niestety mieliśmy problem z umówieniem się, żeby ostatecznie to potwierdzić, lecz w końcu się udało. Podczas spotkania Olaf nieśmiałym głosem powiedział potwierdzając to o czym tygodniami rozmawialiśmy przez komunikator. Najbardziej chciałyby wyjechać na Islandie i podziwiać tamtejsze cuda natury. Nastolatek chciałby zobaczyć gejzery, wykąpać się w źródłach termalnych, przyjrzeć się lodowcom oraz wodospadom, odbyć rejs po jeziorze wśród potężnych bloku lodowych, a przy odrobinie szczęścia zobaczyć zorzę polarną. Rozmawiając z Olafem wielokrotnie wiedziałam, że to musi być TO – największe marzenie. Niestety spotkanie z Marzycielem szybko dobiegło końca, ponieważ szykował się na rodzinny odpoczynek na Mazurach. Dlatego z głową przepełnioną marzeniami uciekłam do domu myśląc jak cudowanie będzie zobaczyć uśmiech na twarzy tego wspaniałego, młodego człowieka podczas realizacji marzenia na jego wyśnionej wyspie szczęścia.

spełnienie marzenia

2018-09-17

 

Po poznaniu największego marzenia Olafa w relacji napisałam, że nie mogę się doczekać jego uśmiechu podczas realizacji marzenia na jego wyśnionej wyspie szczęścia. Po wielu miesiącach oczekiwania w końcu mi się udało. Jeśli chcą Państwo wiedzieć czy Islandia okazała się faktycznie tą wyspą szczęścia oraz czy udało nam się zobaczyć upragnioną zorzę polarną zapraszam do przeczytania relacji.

Gdy spotkaliśmy się na lotnisku rozmowa od razu zeszła na temat wycieczki. Czas spędzony na lotnisku upłynął dość szybko i zaraz wznieśliśmy się w powietrze ku przygodzie. Do Reykjaviku dotarliśmy w nocy, więc żeby mieć siłę na zwiedzanie sprawnie położyliśmy się do łóżek. Rano mimo niewyspania nie mogliśmy doczekać się kiedy ruszymy na oglądanie miasta. Po śniadaniu spakowaliśmy się i ruszyliśmy autokarem w stronę centrum stolicy Islandii. Obejrzeliśmy zabytkową część miasta oraz fragment nowocześniejszej części Reykjaviku. Następnie ruszyliśmy w dalszą podróż autokarem, ku cudom przyrody mieszczącym się na trasie tzw. Złotego Kręgu czyli do najważniejszych atrakcji przyrodniczych południowej Islandii. Najpierw udaliśmy się na spacer do Parku Narodowego Thingvellier, miejsca, w którym narodził się naród islandzki, krainy zgromadzeń średniowiecznego parlamentu. Tam obejrzeliśmy największe, naturalne jezioro na wyspie, liczne formacje skalne oraz zobaczyliśmy kilka uroczych wodospadów. W tym miejscu po raz pierwszy padło pytanie wycieczki: „Olaf i jak Ci się podoba?”. Nastolatek jak to przystało na niego z delikatnym uśmiechem i błyskiem w oku odpowiedział krótko, że mu się podoba. Kolejnym punktem wycieczki był przejazd nad malowniczy wodospad Gullfoss, gdzie na wyciągnięcie ręki hektolitry wody przepływały koło nas rozlewając się kaskadami ku wąwozowi. W tym miejscu po raz pierwszy sprawdzaliśmy swoje zdolności wspinaczkowe, wchodząc szlakiem po skałkach przy wodospadzie – ja pierwsza i jak dawałam radę to Olaf za mną. Ubawiliśmy się nieźle i wtedy po raz drugi musiało paść pytanie wycieczki, ku mojej radości nastolatek z coraz szerszym uśmiechem odpowiedział, że bardzo mu się podoba. Lekko zmęczeni mnogością wrażeń ruszyliśmy autokarem dalej, aby zobaczyć niesamowite gejzery. I tak w Dolinie Sokołów ujrzeliśmy Geysir, który jest ojcem wszystkich gejzerów, powstał w XIII w. i od jego nazwy pochodzi miano nadane tego typu źródłom na całym świecie. Gdy Geysir wyrzucał wodę w górę byliśmy zachwyceni. Po obejrzeniu tego pięknego, naturalnego spektaklu powiedziałam Olafowi, że mam pytanie, Marzyciel zanim je zadałam odpowiedział: „Tak, bardzo mi się podoba”… Wtedy oznajmiłam mu, że chciałam spytać czy nie jest przypadkiem głodny. Uśmialiśmy się z tego bardzo i poszliśmy coś przekąsić, zanim wyruszyliśmy w drogę na nasz drugi nocleg. Gdy dojechaliśmy do hotelu w Hvolsvöllur szybko poszliśmy się zakwaterować i po wyczerpującym dniu ruszyliśmy na kolację. Jako, że miejscowość była mała i niebo dobrze widoczne umówiliśmy się, że jak dam radę chwilę wysiedzieć to poobserwuję niebo, bo może pokaże się zorza polarna, a wtedy pobiegnę po Panów i we trójkę będziemy ją podziwiać. Niestety zmęczenie wzięło górę, więc poszłam do Olafa i jego taty i powiedziałam, że niestety dziś nie dam rady „polować” na zorzę i spróbuję innego dnia. Rankiem po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą podróż. Przejechaliśmy wzdłuż południowego wybrzeża ku wodospadowi Seljalandsfoss, gdzie mogliśmy przejść za jego kaskady i podziwialiśmy ogromną ścianę wody z niecodziennej perspektywy. Następnie udaliśmy się do pobliskiego Skógar, aby obejrzeć Muzeum Folkloru Islandzkiego. Po zwiedzeniu muzeum podjechaliśmy do kolejnego wodospadu, którym był przepiękny Skógafoss, za którego kaskadami ukryty jest według legendy skarb wikingów. Krajobraz był bajeczny, a że dopisywała nam pogoda to mogliśmy podziwiać kilka tęcz na raz. Tutaj po raz kolejny padło pytanie wycieczki, które stało się takim naszym drobnym żartem. Olaf po raz kolejny z uśmiechem odpowiedział, że bardzo mu się wszystko podoba i nawet moje pytania nie są mu straszne. Jeszcze czekała nas tego dnia atrakcja pod postacią czarnej plaży i punktu widokowego na ocean – najdalej wysuniętego na południe Islandii przylądka Dyrhólaey, gdzie podziwialiśmy gigantyczny łuk z czarnej, zastygłej lawy, który prowadzi w głąb Oceanu Atlantyckiego oraz rozciągający się wyjątkowy krajobraz na lodowiec i wyłaniające się z morza bazaltowe iglice będące pozostałościami po wyspach wulkanicznych. Niestety nie mieliśmy szczęścia i wszystkie Maskonury, które zamieszkują tamten region odleciały już na zimę w cieplejsze regiony świata. Następnie udaliśmy się do miasteczka Vik, aby w hotelu o wdzięcznej nazwie Puffin (po polsku właśnie Maskonur, więc w sumie można powiedzieć, że jakiegoś widzieliśmy) spędzić noc. Jako, że wrażenia z wyjazdu powodowały, że nie czułam zmęczenia to spędziłam trochę czasu nocną porą na zewnątrz próbując wypatrzeć zorze dla Olafa, niestety i tym razem mi się nie udało, więc udałam się do łóżka co by mieć siłę na atrakcje dnia następnego. Po śniadaniu podjechaliśmy do Muzeum Lawy, gdzie obejrzeliśmy interesujący film o erupcjach wulkanu. Stamtąd udaliśmy się w dalszą podróż przez równinę żwiru, strumieni i pól lawy do Parku Narodowego Skaftafell, gdzie podziwialiśmy niezwykłe zjawiska przyrody takie jak język lodowca Vatnajökull oraz jeziorka polodowcowe. Po spacerze wsiedliśmy z powrotem do autokaru, aby podjechać do pobliskiego Jökulsárlón czyli jeziora z górami lodowymi, najczęściej fotografowanego cudu natury Islandii. Tam odbyliśmy wycieczkę fakultatywną to jest rejs po jeziorze wśród potężnych połyskujących bloków lodu, w scenerii z filmu z Jamesem Bondem „Die Another Day” czy „Tomb Raider”, przy okazji podziwialiśmy foki w ich naturalnym środowisku. W tym miejscu już nie musiałam zadawać pytania wyjazdowego, bo po prostu kiedy spojrzałam na Olafa on z uśmiechem na twarzy sam powiedział, że mu się bardzo podoba. Po rejsie pokrzepiliśmy się gorącą kawą i wsiedliśmy do autokaru, aby przejechać przez góry Almannaskard we Wschodnich Fiordach – jednego z najstarszych obszarów geologicznych na ziemi, gdzie można podziwiać twory skalne sprzed 20 mln lat i udaliśmy się na nocleg w Hotelu Stadarborg, przy którym widzieliśmy chyba największe skupisko drzew, jakie do tej pory udało nam się zobaczyć – na Islandii mówi się, że trzy drzewa obok siebie to już las. Tutaj znowu podjęłam próbę wypatrzenia zorzy, lecz niestety pogoda nie sprzyjała i mimo tego, że byliśmy po środku niczego, czyli nie było żadnych świateł miasta, które mogłyby zakłócić obserwacje nieba to niestety pokazały się chmury deszczowe i znowu nic nie udało się zaobserwować. Następny dzień potwierdził nam tylko po raz kolejny, że drugie z islandzkich powiedzeń jest jak najbardziej słuszne – „Nie podoba Ci się pogoda? Poczekaj 5 minut”. Pogoda zmieniała się tego dnia jak w kalejdoskopie. Było i odrobinę słońca i odrobinę deszczu, ale także widzieliśmy śnieg! Nad wodospad Dettifoss przyszło nam przedzierać się przez drobne zaspy śniegowe, śliskie kamienie i pokłady błota. Ale nam poszukiwaczom przygód nic nie było straszne – a warto było dojść, bowiem ten wodospad ma największą siłę przepływu w całej Europie – widoki (i lodowate powietrze) zapierały dech w piersiach. Odwiedziliśmy też najwyżej położoną wioskę na Islandii, gdzie gorące napoje nas rozgrzały, a Olaf spróbował nawet zupy z porostów! Potem pojechaliśmy nad jezioro Myvatn gdzie występują najliczniejsze w całej Islandii kratery, gorące źródła, kociołki błotne oraz świeżo zastygłe pola lawy. Nasz kierowca w tym momencie zadbał o nasze obuwie (i czystość w autokarze ) stawiając wiadro z wodą oraz szczotkę przed wejściem do naszego transportu – po spacerach między kociołkami błotnymi buty mieliśmy całe umorusane. Wieczorem dojechaliśmy do Natur Hotelu niedaleko Akureyri gdzie rozciągał się przepiękny widok na fiord Eyjafjörður, do tego przy hotelu została postawiona wieża widokowa, dzięki, której turyści mogą podziwiać okolicę. Miałam nadzieję, że tym razem uda się wypatrzeć zorzę dla Olafa, ale niestety pogoda wyjątkowo się nie zmieniała i przez kilka wieczorno-nocnych godzin padał drobny deszcz i nic nie było widać. O poranku przywitało nas piękne słońce. Część wycieczki, z którą byliśmy wybrała się na rejs na wieloryby, my z kolei po śniadaniu mieliśmy trochę wolnego czasu i zwiedzaliśmy okolicę. Pogoda jak to na Islandii zmienną jest, więc jak kierowca wrócił po nas autokarem, żeby nas zabrać do Akureyri na spotkanie z resztą grupy to zaczęło padać. W drugim co do wielkości mieście na wyspie w oczekiwaniu na poszukiwaczy wielorybów poszliśmy na spacer po okolicy portu i skosztowaliśmy kawy. Wraz z wycieczką zwiedziliśmy miasteczko, które mimo swojego położenia na północy ma dość łagodny klimat jak na tę szerokość geograficzną. Następnie udaliśmy się nad wodospad Godafoss, a potem pojechaliśmy do skansenu domków torfowych, które niestety było akurat zamknięte, ale zwiedziliśmy je z zewnątrz i gdzie się dało zaglądaliśmy do domów przez szyby. Gdy dojeżdżaliśmy na nocleg do Blönduós cieszyłam się bardzo, bo niebo było bezchmurne i miałam nadzieję, że tym razem nam się uda upolować zorze, ale najpierw postanowiliśmy napełnić żołądki i udaliśmy się do Kiljan Guesthouse pensjonatu z restauracją obok naszego hotelu. Hotelik prowadzi Islandczyk wraz ze swoją partnerką z Polski. Pani przyrządza jedzenie w kuchni, która jest otwarta na salę jadalną i można zajrzeć do właścicielki i spytać co dobrego zaproponuje na kolacje. Zjedliśmy, poplotkowaliśmy i postanowiliśmy iść odpocząć do pokoju, co by jakieś 2 godziny później stanąć nad oceanem i czekać na zorzę. Nagle jakiś rumor wyrwał mnie z pokoju – jedna z Pań z wycieczki powiedziała, że pokazała się zorza. Ruszyłam biegiem do pokoju Olafa i jego taty, zebraliśmy się w trymiga i ruszyliśmy nad ocean podziwiać cuda. Mieliśmy ogromne szczęście! Zorza była nie tylko zielona, ale miała też domieszkę różu. Cóż to był za widok! Nie mogliśmy oderwać oczu. Przez łzy wzruszenia mogłam też podziwiać iskry radości, które pokazały się w oczach Marzyciela. To było to! Marzenie spełniło się w całości. Co prawda przemarzliśmy na kość, ale spać poszliśmy z uśmiechami na twarzy. Rano pełni energii ruszyliśmy w dalszą podróż. Zobaczyliśmy najpotężniejsze źródło termalne w Europie, wioskę Reykholt, piękne wodospady Barnafoss i Hraunfossar, krater wygasłego wulkanu. Zmęczeni, ale szczęśliwi dojechaliśmy na ostatni nocleg z powrotem do Reykjaviku. Uznałam, że skoro większość Islandii objechaliśmy, udało nam się też zobaczyć zorze to czas na wręczenie dyplomu Marzyciela – umówiłam się z tatą nastolatka na kanapach przy recepcji chcąc zrobić niespodziankę. Niestety nie do końca wyszła, ponieważ Olaf od razu wiedział co się święci – przejrzał bardzo dużo relacji ze spełnienia marzeń i wiedział, że dostanie pamiątkowy dyplom. Po kolacji udaliśmy się do łóżek, co by podczas ostatniego dnia mieć siłę na kąpiele w wodach termalnych Błękitnej Laguny. Ostatniego dnia pochodziliśmy trochę po Reykjaviku, kupiliśmy kilka pamiątek i pokrzepieni popołudniową kawą ruszyliśmy do Blue Lagoon. Tam bawiliśmy się świetnie pływając w basenach termalnych i nakładając na twarz maseczki z glinki. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i ani się obejrzeliśmy i byliśmy już na lotnisku czekając na samolot powrotny do Polski. Gdy wylądowaliśmy w Warszawie Olaf z tatą podziękowali mi za wyjazd, który jak podsumowali ku mojej radości był bardzo udany. I z głową przepełnioną wspomnieniami ruszyliśmy do domów podzielić się wrażeniami z najbliższymi i odespać podróż :)

 

Z tego miejsca w imieniu Olafa, swoim i Fundacji chciałabym podziękować wszystkim, którzy wpłacili 1% na Fundację Mam Marzenie, ponieważ to właśnie dzięki Państwu odbył się ten wyjazd. Podziękowania kieruję również do Pana Marcina i jego znajomych, którzy również przyczynili się do tej realizacji dokonując wpłat na to marzenie.

Na koniec dziękuję też Olafowi za to, że mogłam spełnić i uczestniczyć w jego największym marzeniu. Cieszę się, że udało Ci się zobaczyć zorzę polarną i w 100% spełnić marzenie. I dziękuję za miłe słowa, które padły pod koniec wyjazdu: „To Kamila gdzie jedziemy następnym razem? Oczywiście teraz tak poza Fundacją”. Dla wolontariusza to wspaniałe uczucie usłyszeć coś takiego, bo wie, że dał z siebie wszystko, aby marzenie się spełniło w jak największym stopniu.