Moim marzeniem jest:

Spotkanie z piłkarzami Chelsea

Rafał, 16 lat

Kategoria: spotkać

Oddział: Lublin

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2006-12-21



Na pierwsze spotkanie z naszym marzycielem wybrałyśmy się z Gośką do DSK na Izbę Przyjęć - gdyż tego dnia Rafał miał przyjechać do Lublina na badania.

Rafał jest wysokim, szczupłym chłopakiem - urzekł nas swoją niezwykłą w tym wieku życiowa mądrością i dojrzałością. Chłopak bardzo lubi słuchać muzyki - stąd lodołamaczem były płyty - U2 i najnowsza płyta Robbiego Williamsa. Od co najmniej kilku lat Rafał interesuje się i jest wielbicielem, kibicem angielskiej drużyny piłki nożnej - Chelsea Londyn. Na spotkanie przyszedł w oryginalnej czapce Chelsea.

Największe marzenie Rafała - jak można się domyśleć związane jest właśnie z tym zespołem - spotkanie z piłkarzami Chelsea - szczególnie za jednym ulubionym piłkarzem Johnem Terry, marzy też żeby przynajmniej zdobyć autografy piłkarzy i oryginalną koszulkę Chelsea. Marzeniem awaryjnym jest najprawdziwsza zbroja z wielkim mieczem - jest to najbardziej oryginalne marzenie z jakim się spotkaliśmy w naszym oddziale Fundacji. Rafał - postaramy się spełnić Twoje największe marzenie...

 

Autor: Teresa

spełnienie marzenia

2007-11-13

Na to spełnienie z niecierpliwością czekali wszyscy i my - wolontariusze i przede wszystkim sam Rafał, bo w końcu to jego marzenie :) . W daleką podróż wyruszyliśmy we czwartek 08.11. rano. Jak to zwykle przed wyjazdem w domu naszego marzyciela panowało wielkie poruszenie, na szczęście obyło się bez ofiar i o dziwo nikt niczego nie zapomniał :) Warunki na drodze na lotnisko nie były zbyt dobre, a w dodatku już mieliśmy opóźnienie, bo jadąc po Rafała złapaliśmy gumę, więc atmosfera była dość napięta, ale dzięki naszemu kierowcy - Panu Andrzejowi... dojechaliśmy bezpiecznie i na czas.

Rafał i jego rodzina nie lecieli wcześniej samolotem, tym bardziej rozbudziło to w nich emocje, jednakże po kilku radach i zapewnieniach że lot nie jest uciążliwy, udało się ich trochę uspokoić . Faktycznie podróż samolotem przebiegła spokojnie i bez zakłóceń. Zwłaszcza Rafałowi, który większą jej część wraz z lądowaniem spędził w kabinie pilotów. Jedynie Jarek - młodszy brat Rafała odrobinę odczuł trudy latania... Na szczęście dotarliśmy do celu bez sensacji. Przed lądowaniem mogliśmy podziwiać wieczorną panoramę Londynu z milionami kolorowych światełek, mrugającymi pod nami. SUPER WIDOK!! :)

Po zakończeniu pożegnaliśmy się z pilotami i załogą. Od samego wyjścia z samolotu dało się zauważyć różnicę między Polską a Anglią. Już samo Heathrow zasadniczo różni się od Okęcia...

Z lotniska odebrał nas Pan z Ambasady RP w Londynie i odwiózł pod sam hotel. Co prawda okazało się że nie pod ten co trzeba, ale tylko dlatego, że 100m. od siebie stoją dwa bliźniacze hotele tej samej firmy :). Po załatwieniu wszystkich formalności w recepcji poszliśmy do naszych pokoi, zrobiliśmy sobie kolację i przy nieodzownej, brytyjskiej herbacie opowiadaliśmy sobie wrażenia z podróży, po czym udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Piątkowy poranek przywitał nas piękną, bezchmurną pogodą a promienie słońca z radością delikatnie pukały nam do okna. Nie wierzycie? My też nie mogliśmy uwierzyć, ale pogodę mieliśmy iście wymarzoną! Za to żebyśmy za mocno się nie ieszyli strasznie wiało... Nie zniechęciło nas to jednak i postanowiliśmy wykorzystać fakt, że wszyscy po raz pierwszy jesteśmy w Londynie i zwiedzić trochę miasto. Zaczęliśmy od "Imperial War Museum", gdzie trafiliśmy dzięki chorobie lokomocyjnej Jarka :) . Bardzo ciekawe eksponaty, wystawy tematyczne, prezentacje audiowizualne i autentyczne pojazdy, oraz części ekwipunków żołnierzy różnych armii różnych narodów. Były również prezentacje Układu Warszawskiego i polskich żołnierzy z okresów obu Wojen Światowych. Był spory ruch, przyszło kilku wycieczek szkolnych, bo w Wielkiej Brytanii również obchodzony jest dzień 11.11. Tam jednak nie jest to święto niepodległości a rocznica zakończenia I Wojny Światowej. W ramach uczczenia tej daty, przez ok. tydzień Brytyjczycy przypinają do ubrań czerwone metki.

Po wizycie w muzeum militarystycznym pojechaliśmy do centrum, gdzie dopiero zaczęło się prawdziwe oglądanie miasta. Najpierw owiany aurą romantyzmu Hyde Park, wraz ze swymi alejkami i zagajnikami, kryjącymi urocze zakątki. Podczas spaceru zdziwiła na niebywała otwartość... wiewiórek, które bez większego lęku podchodziły do ludzi, jednakże zdjęć nie dały sobie robić ;) Następnym punktem naszej wędrówki był pałac Buckingam. Tego miejsca chyba nikomu nie muszę przedstawiać... Dalej do Traffalgar Square, strzeżonego przez majestatyczne lwy, a następnie do Houses of Parliament i oczywiście najsłynniejszego "zegarka" świata - Big Bena :) . Dotarliśmy do niego już pod wieczór,bo ruch w Londynie jest również o wiele większy niż w Polsce a po centrum poruszaliśmy się już pieszo. Dobrze się złożyło bo Parlament i Big Ben są wspaniale oświetlone,dzięki czemu wyszły fajne zdjęcia :) . Sobota minęła nam nieco spokojniej. Rano powiedziałem rodzinie Rafała, że chyba jednak doświadczymy prawdziwej, angielskiej pogody, bo mi na to wyglądało przez okno, ale na szczęście były to tylko pozory. Co prawda nie było tak słonecznie, ale nie padało :). Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy na dalszy podbój Londynu.

Teraz do Tower Bridge. W drodze "zahaczylismy" o London Dungeons (londyńskie lochy - i nie chodzi o samice świnek, tylko takie średniowieczne więzienie). Przed samym przekroczeniem mostu odwiedziliśmy H.M.S. Belfast - okręt marynarki wojennej, zacumowany i przeobrażony w muzeum, ale jeśli myślicie że to takie zwykłe sobie muzeum, to grubo się mylicie. Nie stoją tam same zakurzone, nudne eksponaty, na które można jedynie popatrzeć... Będąc w spiżarni można było usłyszeć pogoń kota za myszą, w kuchni czućbyło zapach marynarskich potraw, a z gabinetu dentysty dobiegały odgłosy,od których samego słuchania bolały zęby i pojawiała się gęsia skórka... Po morskiej przygodzie przeszliśmy legendarnym Tower Bridge, prowadzącym do dawnego więzienia. Popołudniu spotkaliśmy się ze znajomym rodziny naszego marzyciela - Pawłem, który zabrał nas do Camsden Town - chyba najoryginalniejszej dzielnicy w Londynie, takie "miasto w mieście". Można je przyrównać do Rio, gdzie trwa wieczny karnawał. Setki, głównie młodych ludzi,ubranych w różnorakie, kolorowe, fikuśne stroje, z irokezami we wszystkich możliwych kolorach. Zaraz obok siebie klub techno i sklep dla punków i gotów, czyli jednym słowem totalny mix. Nawet nie bardzo było jak robić zdjęcia bo i tak nie oddałyby atmosfery tego miejsca. Tam trzeba po prostu być :) . Po powrocie do hotelu dało się wyczuć pewne podekscytowanie. Nie było one wywołane wizytą w Camsden a zbliżającym się wielkimi krokami meczem Chelsea - Everton. Dzieliły nas od niego zaledwie godziny. W niedzielę emocje sięgały już zenitu. Intensywne przygotowania do meczu - ładowanie baterii i włożenie czystej karty pamięci do aparatu, by mieć pewność że nic nie zawiedzie. Rafał chodził z miejsca na miejsce po kilka razy, sprawdzając przy tym czy czegoś nie zapomniał. W drodze na stadion, w metrze widać było niebieskie koszulki i szaliki - symbole Chelsea. Przed Totenham Stadium Rafał i jego rodzina również zaopatrzyła się w odpowiednie gadżety, wraz z flagą klubu, na której zawodnicy mieli złożyć autografy. w samym Chelsea przywitała nas Joan O'Relly, która zaprowadziła nas do loży dla rodzin piłkarzy. Były tam żony i dzieci,oraz przyjaciele zawodników. Nie zabrakło również ojca Joe Cola - ulubionego piłkarza naszego marzyciela; Bardzo chętnie zrobił sobie zdjęcie i porozmawiał z Rafałem.

Do rozpoczęcia meczu pozostało tylko kilka minut. Zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie, z doskonałym widokiem na bramkę gości, gdzie w przeważającej części pierwszej połowy,rozgrywała się akcja meczu. Rafał był pod wielkim wrażeniem gry swoich idoli. Z zapartym tchem obserwował przebieg rozgrywki piłkarskiej i czekał na upragnioną bramkę, jednak gol padł dopiero w drugiej połowie meczu. Krzyki radości niosły się po całym stadionie, kibice szaleli a Rafał oczywiście razem z nimi :) . Pod koniec meczu musieliśmy opuścić wygodne fotele loży i przejść do szatni, gdzie oczekiwaliśmy na piłkarzy. Nasze odejście było chyba błędem, bo w 90 minucie Everton strzelił wyrównującą bramkę i mecz ostatecznie zakończył się remisem.

Cóż, nie zawsze można wygrywać, ale lepszy remis niż przegrana. Wynik meczu nie popsuł humoru Rafała, czekał on przecież na piłkarzy swojej ulubionej drużyny! I opłaciło się - po chwili z szatni zaczęli jeden po drugim wychodzić zawodnicy Chelsea Londyn: Lampard, Drogba,Cole i inni. Wszyscy chętnie zostawiali swoje autografy na sztandarze drużyny i stawali do zdjęć z Rafałem i Jarkiem. Podszedł do nas także trener i mieliśmy nawet okazję widzieć samego Abramowicza - właściciela klubu piłkarskiego Chelsea. Po zebraniu wszystkich podpisów wróciliśmy do hotelu, gdzie jeszcze przez długie godziny rozmawialiśmy o meczu i spotkaniu z zawodnikami. Ostatniego dnia, dzięki Joan poszliśmy na wycieczkę po całym stadionie. Mieliśmy okazję obejrzeć wszystkie ważniejsze miejsca Totenham Stadium, włącznie ze ścianą, na której opieraliśmy sztandar przy składaniu autografów. Okazało się, że marker przebił przez materiał i na ścianie zostały ślady...

Po wycieczce jeszcze ostatnie zakupy w klubowym sklepie - przecież rodzina też musi mieć pamiątkę :) . Przed powrotem do Polski pojechaliśmy też rzucić okiem na Picadilly Circus. Teraz zostało już tylko spakować wszystkie wspomnienia i przygotować się do powrotu do kraju...

Za spełnienie marzenia Rafała dziękujemy przede wszystkim piłkarzom klubu Chelsea.
Pani Joanne O'Reilly z Chelsea FC dziękujemy za zgodę na spotkanie, za bezpłatne bilety na mecz i całą oprawę marzenia.
Pani Barbarze Tuge-Erecińskiej - Ambasador RP w Londynie dziękujemy za przychylność i wsparcie. Równie gorące podziękowania kierujemy do Pana Wojciecha Pisarskiego z Ambasady RP w Londynie za ogromne zaangażowanie w załatwienie zgody na spotkanie z piłkarzami oraz bezpiecznego transportu Rafała i Jego Rodziny w Londynie.
Marzenie Rafała mogło się spełnić dzięki nieocenionej pomocy Pani Katarzyny Płeckiej. Dziękujemy Pani za ten właściwy kontakt!
Pani Oldze Wilkowskiej z Chelsea FC dziękujemy za wsparcie duchowe, ważne informacje niezbędne podczas planowania wyprawy oraz wspaniałe gadżety kibica dla Rafała.

 

 

Autor: Kamil S.