Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie - poznanie marzenia
2014-10-26
W niedzielny spokojny wieczór udaliśmy się wraz z Przemkiem do oddalonego o 20 km od Bydgoszczy miasteczka o nazwie Nakło nad Notecią. Celem tego wyjazdu miało być odwiedzenie i poznanie marzenia jednej z naszych marzycielek – Sandry.
Na przełamanie pierwszych lodów dziewczynka dostała od nas książkę „Przygody Mikołajka”. Bardzo się ucieszyła, ponieważ bardzo lubi czytać i już na wstępnie otworzyła i zaczęła nam z radością recytować wersy książki.
Sandra jest dziewczynką bardzo komunikatywną, od razu po wejściu nawiązaliśmy z Nią wspaniały kontakt. Jej piękny uśmiech sam zachęcał do rozmowy i zabaw. Dowiedzieliśmy się, że Sandra uwielbia muzykę i ma genialne poczucie rytmu, stąd też Jej zdolności gry na gitarze.
Po pogawędce przeszliśmy do realizacji naszego głównego celu przyjazdu – poznanie marzenia Sandry.
Sandra bardzo otwarcie rozmawiała o swoich marzeniach i doskonale znała definicję tego słowa.
Jednym z Jej niesamowitych marzeń jest zostanie syrenką! Dziewczynka bardzo upodobała sobie środowisko wodne.
Dziewczynka poza żywiołem wody chciałaby móc też czerpać przyjemność z grania na konsoli XBOX.
Jednak kiedy zapytaliśmy się jakie jest Jej nawiększe marzenie bez chwili zastanowienia dziewczynka wykrzyknęła „Chciałabym obudzić się i zobaczyć, że na zewnątrz jest woda, to by było niesamowite!”. Po chwili dowiedzieliśmy się, że największym marzeniem Sandry jest rejs statkiem.
Jedakże nie jest to zwykły statek, dziewczynka chciałaby bawić się wspólnie ze wszystkimi bohaterami Disneya. Razem z nimi chciałaby na statku Disney przepłynąć morze Śródziemne!
Sandro, postaramy się zorganizować dla Ciebie wymarzony rejs! Życzymy Tobie dużo zdrowia :)!
Jeśli chcesz pomóc w spełnieniu tego marzenia skontaktuj się z:
Markiem Nalewalskim, e-mail: marek.nalewalski@mammarzenie.org, tel.: 791 910 817
spełnienie marzenia
2016-09-10
W miasteczku Nakło nad rzeką Notecią mieszka pewna Dziewczynka, która ma na imię Sandra. Jest to niezwykle otwarta, śmiała i, nie da się ukryć, lubiąca dużo mówić, ale także potrafiąca marzyć 11-letnia Marzycielka. Jej marzenie było niezwykłe tak, jak niezwykły jest świat, z którym się to marzenie wiązało, a mowa tu oczywiście o Disney’u i całym świecie wykreowanym niegdyś przez Pana Walta. Jednak skupmy się tutaj na tym, jak to wszystko wyglądało, jak sama marzycielka Sandra, ale także osoby jej towarzyszące: mama – Alina, siostra – Ola i jeden z wolontariuszy - Marek przeżyli tę niesamowitą podróż do tego magicznego świata, ku przygodzie, ku nowym, niezapomnianym doświadczeniom.
A zaczęło się to tak…
Pewnej wrześniowej nocy, wyruszyliśmy do pierwszego punktu naszej podróży, tj. lotnisko w Warszawie, z którego mieliśmy lecieć do Barcelony, skąd miał odpływać nasz bajkowy statek. Już wtedy zaczęły się duże emocje, ponieważ był to dla Sandry pierwszy lot samolotem i również jedno z marzeń.
Lot przebiegł bardzo spokojnie, a przy opuszczaniu pokładu nie dało się nie tylko odczuć śródziemnomorskiego klimatu, ale także nie usłyszeć wielkiego entuzjazmu w postaci krzyków „jesteśmy w Barcelonie? Naprawdę jesteśmy w Barcelonie? Ja w to nie wierzę. Mamo naprawdę? Przed chwilą byliśmy w Warszawie, a teraz jesteśmy tutaj, niesamowite, nie?”. Po gonitwie za bagażem na dużym lotnisku w Barcelonie pojechaliśmy do hotelu, gdzie po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy na miasto. Na początku plan miasta skrywał wiele zagadek wśród setek uliczek o dziwnych dla nas nazwach, jednak po przeanalizowaniu mapy trafiliśmy do założonego wcześniej celu, tj. Segrade Familia. Po sesji zdjęciowej pod świątynią wróciliśmy do hotelu, aby dać sobie jeszcze trochę czasu na odpoczynek, aby wieczorem wyruszyć na dalsze poznawanie tego miasta tym razem od strony portowej.
Czas zacząć przygodę!
Po porannych zakupach, śniadaniu i spakowaniu walizek czekaliśmy na nasz transport do portu. Chwila oczekiwania, podróży i już! Jesteśmy pod naszym statkiem. Pierwsze wrażenie można wyjaśnić jednym, hmm, odgłosem(?), który brzmiał mniej więcej „ułaaał”, wszyscy jak jeden mąż wydali z siebie podobny dźwięk podziwiając skalę olbrzymiego wycieczkowca „Disney Magic”. Po godzinie w kolejce i odebraniu kart pokładowych podekscytowani weszliśmy na pokład statku, gdzie zostaliśmy przywitani nazwiskiem Sandry, co już od wejścia zrobiło na nas wrażenie, niemniejsze niż przepiękny i wielki główny hol statku. Po chwilowym szoku poszliśmy szukać swojej kajuty. Nie było to trudne zadanie, gdyż pod nią rozpoznaliśmy nasze bagaże. Po rozpakowaniu, kolejnym etapem zachwycania się i niedowierzania poszliśmy zwiedzać. Po drodze natknęliśmy się na imprezę powitalną, podczas której wszyscy tańczyli, bawili się i cieszyli, było to świetne rozpoczęcie przygody na statku. Kiedy już zwiedziliśmy 5 basenów, boisko, teatr, kino, punkty zabaw dla dzieci, punkt rekreacji i resztę ciekawych miejsc na statku zdążyło się zrobić ciemno, więc poszliśmy się zregenerować, aby mieć siły na następny dzień pełen atrakcji. Ku naszemu zaskoczeniu w pokoju był pewien gość - łabędź zrobiony z ręcznika otoczony czekoladkami. Jakże mały prezent, a ile radości nam sprawił.
Dzień na morzu.
Dzień ten zaczął się od przepysznego śniadania, od solidnych kanapek do naleśników z bitą śmietaną i truskawkami. Po śniadaniu wyruszyliśmy na zaplanowane dla nas atrakcje od bohaterów Disneya czekających na różnych pokładach przez seanse kinowe, karaoke, talent show, relaks na basenie do wieczornego pokazu komika Pete Maththews’a w teatrze Walta Disneya i występu zespołu Stringfever. Tego dnia największe wrażenie zrobił na nas komik, który pokazał niesamowite umiejętności żonglerskie i stand up’owe, chociaż muzycy ze Stringfever okazali się niesamowicie charyzmatyczni i ich występ był wręcz idealnym zakończeniem pierwszego dnia na morzu. Po przyjściu do pokoju po całym dniu atrakcji spotkaliśmy na łóżku kolejne piękne zwierzątko z ręcznika i czekoladki dla każdego z nas.
Witaj Neapolu!
Nadszedł pierwszy przystanek na naszej morskiej trasie – Neapol. Jeśli być całkowicie szczerym, miasto nie robiło wrażenia, wręcz przeciwnie, po wyjściu z portu wręcz odrzucało sobą. Jednak postanowiliśmy nie skupiać się na brzydocie tego miejsca tylko poszukać czegoś ładnego. Stąd po kilkukilometrowych podróżach wąskimi uliczkami Neapolu lub też Napoli, czy Naples, dotarliśmy do jednego z głównych deptaków, który prezentował się całkiem przyzwoicie. Mnóstwo artystów muzycznych wszelakiej maści, klimatyczne knajpki tworzyły niepowtarzalny klimat tego miejsca. Oczywiście nie mogliśmy też przejść obojętnie obok sklepu Disneya, który oferował mnóstwo wspaniałych oryginalnych zabawek. Dziewczyny zachwycały się Olafem z Krainy Lodu, mnie osobiście najbardziej urzekła postać Buzza Astrala z Toy Story. Po zrobionych kilometrach wróciliśmy na pokład, gdzie czekały na nas kolejne atrakcje w teatrze, tym razem był to film – "Gdzie jest Dory", a później czekała na nas dalsza część występu z dnia poprzedniego zespołu Stringfever. Po tak aktywnie spędzonym dniu, w pokoju po raz kolejny przywitało nas zwierzątko z ręczników i słodkie przekąski.
Jak to się nazywało? Czyli urokliwa Civitaveccia.
Kolejnym przystankiem naszego rejsu było nadmorskie włoskie miasteczko o dość specyficznej nazwie – Civitaveccia. Po spacerze i sprawdzeniu, co ciekawego ma do zaoferowania to miasteczko, udaliśmy się dalej – tym razem pociągiem, 80 km dalej do Rzymu, w którym zobaczyliśmy typowe włoskie urokliwe uliczki, ale także jeden z najsłynniejszych starożytnych zabytków na świecie - Koloseum. Po dość długim spacerze i zachwycie stolicą powróciliśmy do Civitavecci, gdzie już zmęczeni udaliśmy się na statek, aby wieczorem w teatrze obejrzeć pokaz umiejętności perkusyjnych pewnego zespołu, a następnie udać się do łóżek.
Rzeczywiście trochę krzywa ta wieża.
Kolejny dzień miał się odbyć pod hasłem Livorno – kolejnej nadmorskiej bardzo klimatycznej miejscowości. Po wyjściu ze statku to miasto bardzo szybko dało się polubić, promenady z palmami ciągnące się przez długi odcinek do spacerów, bezpośredni dostęp do wody. Nie było problemem dla naszej małej marzycielki, że plaża była kamienista, wręcz przeciwnie - cieszyła się z pięknych kolorowych kamieni, po których przeszła, aby poczuć delikatny chłód śródziemnomorskiego akwenu. Dostaliśmy po drodze plan miasta i zainteresował nas jeden punkt – akwarium w Livorno. Szybko się tam udaliśmy i tam poznaliśmy podwodny świat, od malutkich rybek, po ogromne żółwie, czy rekiny. Zarówno dla Sandry, jak i dla nas wszystkich było to ogromne przeżycie. Kiedy już zwiedziliśmy oceanarium, postanowiliśmy wyruszyć nieco dalej, do miasta słynącego z jednej charakterystycznej budowli – Krzywej Wieży. Jak zapewne wszyscy się domyślają naszym celem była Pisa. Po dotarciu na miejsce i może półgodzinnym spacerze z krótką przerwą na lody dotarliśmy! Krzywa wieża była na wyciągnięcie ręki. Oczywiście Sandra podpierała wieżę i trzymała ją z całych sił, tak aby na potrzebę fotografii czasem się nie przewróciła. Zabawa była naprawdę świetna. Jak co dzień po powrocie na statek czekały na nas kolejne atrakcje, tym razem było to przedstawienie jednej z lepszych współczesnych produkcji Disney’a – Tangled The Musical – czyli przedstawienie filmu „Zaplątani” w formie musicalu. Właśnie ten wieczór zostanie we wspomnieniach naszej marzycielki najbardziej, gdyż bardzo podobał jej się ten spektakl i samo show przedstawione na scenie. Tak minął nam kolejny dzień na rejsie.
Port, kasyna, ekskluzywne samochody – czyli witamy w Monako!
Przedostatni dzień minął nam bardzo przyjemnie – pogoda była znakomita, chociaż słońce trochę przygrzewało, było bardzo przyjemnie. Tym razem dotarliśmy do portu w Villefranche – malutkiego francuskiego kurortu, niezwykle klimatycznego i pięknego miejsca. Ze względu na niewielki port zostaliśmy „przewiezieni” łodkami do miasteczka gdzie mieliśmy sobie zaaranżować czas. Długo nie musieliśmy się zastanawiać, gdyż niedaleko znajdowało się niezwykle ciekawe miejsce – Monako, do którego udaliśmy się pociągiem. Miasto to przywitało nas jeszcze większą tempereturą, tj. 40 stopniami. Było bardzo ciepło, jednak mimo tego postanowiliśmy zwiedzić to miasteczko, oczywiście w pierwszej kolejności udając się do słynnego kasyna. Po obejrzeniu tego miejsca i samochodów, które na co dzień nie są powszechnie spotykane, udaliśmy się nieco wyżej, aby móc podziwiać niesamowite widoki na klify, port, baseny i korty tenisowe na dachach. Naprawdę był to niesamowity widok. Tego wieczoru również czekały nas atrakcje na statku, stąd musieliśmy pilnować czasu, aby ich nie ominąć. Tym razem było to przedstawienie "Till we met again", czyli pożegnalny musical, który również był pięknie przedstawiony, zresztą jak wszystko co odbywało się na pokładzie statku. Ostatnie wieczorne spacery po pokładzie i późniejsza impreza na górnym pokładzie z tańcami i zabawami długo zapadnie w pamięć naszej marzycielki.
Witamy Barcelono, Witamy Katowice, Witamy domie.
Pakowanie/wylot/dom.
Był to ostatni dzień naszej morskiej przygody pełnej wrażeń, niesamowitych atrakcji i zapierających dech w piersiach widoków. Myślę, że takie wydarzenia jak to zostaną na długo w pamięci naszej małej marzycielki Sandry. Pożegnaliśmy statek ze smutkiem, ale jednocześnie radością i wdzięcznością za tak wspaniałe wrażenia.
Cieszymy się, że mogliśmy spełnić tak wspaniałe marzenie. I pamiętaj – nigdy nie przestawaj marzyć!