Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2006-08-18
Natalię odwiedzamy podczas pobytu w szpitalu. Uzbrojone w torbę i gadżety z serii Witch, dzielnie wkraczamy do Jej sali.
Natalia też jest trochę przejęta, ale musi nas uświadomić w kwestii dziwnych umiejętności czarodziejek, ich przygód, imion, szybko się rozgaduje i wszystkie opory znikają. W kalendarzu Witch znajdujemy horoskop - Natalia jest zodiakalnym Strzelcem. Czytamy i czarno na białym mamy jednoznaczną informację - Strzelec lubi marzyć. Nasza rozmowa kieruje się więc na takie marzycielskie tematy. Natalia już dużo rozmyślała o swoich marzeniach, tak myślała, że aż zapomniała...:)
Jedno jest pewne: musi to być marzenie nadzwyczajne, nie jakaś materialna rzecz, bo taką może jej kupić mama, babcia czy ktokolwiek - jak nie teraz, to kiedy indziej. Zaskoczyła nas swoim rezolutnym podejściem. Okazało się, że wpływ na takie rozumowanie miała Kinga - koleżanka z łóżka obok, a marzycielka FMM sprzed roku. Oddział warszawki spełnił marzenie Kingi - spotkanie z Kasią Cichopek w pięknej oprawie luksusowego hotelu, limuzyny i szampana. O tym marzeniu do tej pory krążą opowieści w szpitalu.
Natalia rozważa spotkanie z Dodą, uczestnictwo w jej koncercie, a potem spotkanie w garderobie. Może zagra w serialu
M jak miłość
, a może
Na Wspólnej
. Ale tak zagrać raz i zniknąć? Rozważaniom nie ma końca, może latanie balonem, a może łódź podwodna? Ustalamy, że Natalia jeszcze prześpi się z tematem i da nam ostateczną odpowiedź. Już wiemy- Natalia pragnie pojechać do Disneylandu, spotkać postacie z bajek i przeżyć wspaniałą przygodę- to jest Jej marzenie.
Jeżeli tylko Pani doktor się zgodzi, zabieramy się do roboty! Dobre wróżki ostrzą różdżki!
inne
2009-04-15
Dopiero świtało, kiedy 12 grudnia grafitowe bmw podjechało pod dom naszej marzycielki Natalki. Przyjechało aby zabrać ją w wymarzoną podróż. Czy nie tak zaczynają się współczesne bajki? :-) W każdym razie bajka, którą wam teraz opowiem, właśnie tak się zaczęła.
Królewna Natalia w towarzystwie rodziców i piesia zapakowała się na tylne siedzenie samochodu i ruszyliśmy. Pierwszy etap - lotnisko Okęcie, terminal Etiuda. Dotarliśmy bez przeszkód, nawet trochę za wcześnie. Perspektywa pierwszego w życiu lotu samolotem w ogóle Natalii nie stresowała, to raczej mama nerwowo spoglądała na widoczne za oknami poczekalni maszyny. W końcu znaleźliśmy się w środku i samolot wzbił się w powietrze. Obyło się bez omdleń i nudności, jedynie zatykające się uszy nie pozwalały zapomnieć, że jesteśmy 10 tysięcy metrów nad ziemią. Dzięki uprzejmości załogi Natalka mogła nawet wejść do kabiny pilotów i zobaczyć, jak kieruje się tak wielką maszyną - dziękujemy za to serdecznie stewardessom i pilotom linii Wizzair.
Po wylądowaniu czekała nas jeszcze półtoragodzinna podróż do hotelu. Gości wita w nim kilkumetrowy smok, a w głównym holu stoi piracki okręt! Również zjeżdżalnia na basenie ma kształt smoka. Zainstalowaliśmy się w pokoju późnym popołudniem i od razu popędziliśmy do parku - jednak był już zamykany i mogliśmy obejrzeć jedynie Disneyland Village, gdzie znajdują się sklepy i restauracje - i jedna, tradycyjna karuzela ze zwierzętami, z której Natalia oczywiście skorzystała. Zjedliśmy kolację i wróciliśmy do hotelu, nie mogąc doczekać się kolejnego dnia i wizyty w parku.
Kolejne dni spędziliśmy właśnie tam: Disneyland Park i Walt Disney Studios odkryły przed nami wszystkie swoje sekrety. Karuzele, kolejki górskie, krainy tematyczne, spotkania z bohaterami z bajek (okazało się nawet w dość humorystycznych okolicznościach, że jedna z owych postaci pochodzi z Polski) - a to wszystko przy pięknej pogodzie, która mimo grudnia była dla nas wyjątkowo łaskawa. Załamała się dopiero ostatniego dnia, więc nie zdążyła zepsuć nam zabawy.
Podziwialiśmy parady baśniowych postaci i opady sztucznego śniegu (w braku prawdziwego dobre i to). W studiach Disneya zobaczyliśmy, jak robi się burze, pożary i powodzie na potrzeby filmów. Niestety nie udało nam się spotkać Pocahontas, która bywa w swojej wiosce jedynie w ciepłe pory roku, ani Piotrusia Pana, którego dom akurat był w remoncie. Rekompensowaliśmy to sobie wieczorami, po zamknięciu parku, powrocie do hotelu i kolacji - szalejąc na basenie. Zresztą chwile na basenie - oprócz tych, spędzanych przy stole i na możliwe dużych oraz ekstremalnych kolejkach górskich - należały do ulubionych momentów naszej marzycielki. Co swoją drogą jest dla mnie całkowicie zrozumiałe. :-)
Pięć dni upłynęło nie wiadomo kiedy i nagle znowu byliśmy na lotnisku, tym razem wracając do Polski. Szkoda, że tak szybko minęło - ale wspomnienie zostanie na zawsze.