Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2012-03-17
Pogoda w ciągu ostatnich kilku miesięcy nie była dla nas łaskawa. Termometry zamarzały, a kurtek nie dało się odłożyć do szafy. Słońce siedziało za chmurami i za żadne skarby nie chciało do nas wyjrzeć nawet na chwilę. Ogromne zdziwienie wywołał w nas fakt, że 17.03 , kiedy to umówiliśmy się z naszym marzycielem - Kacprem i jego mamą na pierwsze spotkanie, na termometrach pokazało się 18 stopni. Ulice promieniały, a na twarzach ludzi można było wyczytać "Witaj, wiosno!".
Z wielką falą optymizmu i bez kurtek, udaliśmy się do szpitala na ulicy Bujwida o wyznaczonej godzinie, tj. 15. Wchodząc do sali naszego marzyciela, ujrzeliśmy trochę zawstydzonego, drobnego ośmiolatka (siedmioipółlatka, jak później poprawił nas Kacper) i jego mamę. Po przywitaniu się i wręczeniu lodołamacza, którym była gra lego Minotaur, przenieśliśmy się do przyjaznego kącika na korytarzu. Mama udała się z Weroniką na papierkowe pogaduchy, a my - Kacper, Ania i Maciek w celu przełamania pierwszych lodów , otworzyliśmy wspomnianą grę. Uśmiech naszego marzyciela z każdą sekundą był większy, a nieśmiałość odchodziła w zapomnienie. Okazało się bowiem, że idealnie trafilismy w gust Kacpra, kupując ten prezent. Jednym z ulubionych zajęć chłopca jest układanie klocków lego. Dało się to zauważyć chociażby po tym, jak sprawnie i szybko mu to wychodziło. Gra zaowocowała radością nie do opisania. Przyjemnie było patrzeć na radosnego Kacpra, który swoją drogą był najlepszy i wygrał! Dowiedzieliśmy się również jakie będzie nasze zadanie. Gdy zapytaliśmy jakie jest marzenie Kacpra, bez zastanowienia powiedział "Wejście na murawę". Blask w oczach chłopca podczas rozmowy o wizycie na upragnionym stadionie był bezcenny.
Ten mały marzyciel przepełnił naszą trójkę masą pozytywnej energii... Już nie możemy się doczekać kolejnego spotkania z Kacprem, a jeszcze bardziej spełniania marzenia. Zatem do dzieła!
inne
2012-07-03
Niestety, nie udało nam się spełnić pierwszego marzenia Kacpra. Chłopiec więc je zmienił i postanowił, że chce przelecieć się helikopterem.
spełnienie marzenia
2012-08-09
Jak przystało na prawdziwą operację wojskową przygotowania do realizacji marzenia były dopracowane przy najmniejszym szczególe, akcja przebiegłą szybko i w pełni profesjonalnie.
Operacja pod kryptonimem Łódź rozpoczęła się na początku sierpnia i tak oto w pewien wyjątkowo słoneczny poranek spotkały się dwa odziały, odział pierwszy w którego skład wchodził: Kacper i Mama (oddział pod kryptonimem „Maciusie”) oraz oddział wolontariuszy, który ze względu na swój ogromny strach przed lataniem, które przy odwadze Kacperka wprowadzało nas w zakłopotanie, o nazwie „Tchórzofretki”. Gdy cały pluton był gotów wyruszyliśmy w trasę, Łódź oddalona o ponad 200 km od naszej bazy wydawała się stosunkowo niedalekim celem, a przy wojskowej nawigacji poradziliśmy sobie z nią doskonale, choć nie przebiegło bez komplikacji, do najczęstszych z nich należały przerwy na muffinki, na soki i na kawę :) Ten, wydawałoby się niedaleki odcinek przemierzaliśmy bardzo luźnym tempem, czego skutki odczuliśmy pod koniec trasy, gdy o 12:45 dostaliśmy telefon z Dowództwa, że śmigłowiec rusza za 15 minut: „Z nami lub bez nas”. Szybko się więc zmobilizowaliśmy i przyspieszyliśmy krok.
Punkt 13:00 docieramy pod bramę Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1, gasimy silniki i czekamy - trzymając się ściśle przekazanej instrukcji. Nagle z Punktu pierwszej kontroli wyłania się człowiek, przy którym sam Marcin Gortat nabawiłby się kompleksów. Po raz kolejny speszony odział Tchórzofretek przełknął ślinę z uśmiechem i przekroczyliśmy pierwsze wrota. Dodam tylko, że już od tego momentu jedno było pewne - nasz Marzyciel właśnie poczuł się jak rybka wpuszczona do wody, serwowany do tej pory uśmiech okazał się tylko małym przedsmakiem prawdziwej eksplozji radości, która zagościła na Jego twarzy, gdy przywitało nas pół pułku wojskowego. Fajnie jest stać w ogromnym wojskowym hangarze z jeszcze efektowniejszym śmigłowcem, który właśnie wrócił z pokojowej misji w Afganistanie, ale najfajniej dostać prawdziwe wojskowe spodnie i w pełnym ekwipunku wyruszyć na podbój przestworzy. Ach, gdybyście widzieli tę odwagę, ten błysk w oku, jeśli młody pilot jest do rozpoznania w młodości- to niewątpliwie Kacper będzie kiedyś przemierzał tysiące kilometrów nad naszymi głowami!
Wojskowe Zakłady Lotnicze wraz ze wspaniałą Panią Dagmarą z Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych oraz tajemniczą postacią o pseudonimie „Gaduła” ;) przygotowali wizytę naszego plutonu w takim stopniu, że Kacper i Mama (no Mama może troszkę mniej) z radością ruszyli w stronę odpalonego już śmigłowca.
Niech zdjęcia zdradzą panujący nastrój :)
A sam lot… Co to było za przeżycie! Świat z lotu ptaka, w wojskowym hełmie, przy pilotach i sterach - czy dla młodego pasjonaty lotnictwa może być coś bardziej emocjonującego?
Rozpracowywanie funkcji śmigłowca, sesja zdjęciowa za sterami, przybijanie piątek z Łódzkim Pułkiem, spotkanie z Dyrektorem Naczelnym WZL-1 S.A. i otrzymanie zerwanej prosto z ramienia odznaki jednostki sprawiły, że ten dzień stał się najważniejszym w życiu naszego Marzyciela (do czego sam przyznał się Mamie- nie wiedząc jeszcze jaka misja czeka Go w Łodzi :)
Pizza na którym obydwa odziały skusiły się po wykonaniu misji była przepyszna i przebiegła w tajnej atmosferze, planowania kolejnej akcji ;)
A oto sponsorzy, dzięki którym Kacper mógł przeżyć najpiękniejszy dzień w swoim życiu:
- Dowództwo Wojsk Lądowych
- Zastępca Dowódcy Wojsk Lądowych - gen. dyw. Andrzej Malinowski
- Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 w Łodzi
- Dyrektor Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1- Jan Piętowski
- Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych
Wszystkim wymienionym wyżej serdecznie dziękujemy!