Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2006-03-14
W mroźne, wtorkowe popołudnie silna 4 osobowa grupa wolontariuszy wyposażona w gadżety związane z klubem Barcelona, wybrała się z wizytą do Kamila, do Bratucic. Dzięki Grzegorzowi i mapie samochodowej z 1976r. , podróż przebiegała bez większych problemów.
W miarę zbliżania się do celu wzrastała we mnie ciekawość, ale też niepewność i lęk, gdyż miało być to moje pierwsze spotkanie.
Po półtoragodzinnej podróży dotarliśmy do celu. Przywitała nas mama Kamila i nadszedł czas, żeby poznać naszego Marzyciela. Po przedstawieniu się i paru chwilach rozmowy przystąpiliśmy do wręczenia lodołamacza. Trzynastoletni Kamil początkowo trochę spięty, po odpakowaniu prezentów rozluźnił się nieco, a na Jego twarzy pojawił się śliczny uśmiech. W czasie rozmowy opowiadał o szkole, nauce, przyjaciołach, wyjazdach, zainteresowaniach - a lista owych wydaje się być nieskończona, wystarczy wymienić: piłka nożna, siatkówka, skoki narciarskie, książki, historia, religia, komputer. Nasz Marzyciel okazał się niesamowicie ambitnym, inteligentnym, pracowitym, dobrze wychowanym i młodym człowiekiem.
Mama Kamila przyjęła nas bardzo serdecznie, ciepło i... gościnnie (sernik był pyszny :)
W końcu padło to najważniejsze pytanie. Kamil przytrzymał nas chwilę w niepewności, a potem usłyszeliśmy:
"Chciałbym pojechać na Mistrzostwa źwiata w piłce nożnej." Jak się okazało marzenie było już doskonale sprecyzowane. Nasz Marzyciel wyjaśnił, że chodzi o mecz Polska - Niemcy w Dortmundzie, w Internecie wyszukał dla nas zdjęcia stadionu i w ten sposób zrobiło się już bardzo późno, nadeszła pora na powrót. Pożegnaliśmy się i z nadzieją i optymizmem ruszyliśmy w powrotną drogę do Krakowa, by zacząć spełniać marzenie Kamila.
spełnienie marzenia
2006-06-14
Oj działo się działo, a zaczęło się tak:
00:00 12 czerwca 2006 roku - Niedziela operacja "Mundial Kamilowy" ROZPOCZĘTA.
Już na samym początku pierwsze trudności, gdyż w tak olbrzymiej miejscowości jak Bratucice nie sposób się nie zgubić - były przecież dwie możliwe drogi jedna w lewo, druga w prawo.
Po szybkiej analizie map pokładowych, fachowych radach przez telefon, sygnałach świetlnych z latarki dotarliśmy do domu przejętego marzyciela i jeszcze bardziej przejętej, ale zawsze pogodnej i uśmiechniętej mamy :)
Droga na lotnisko w Pyrzowicach minęła szybko na miłej pogawędce z Panem kierowcą.
Właśnie na katowickim lotnisku na policzkach Kamila pojawiły się pierwsze rumieńce. Tu właśnie otrzymał koszulkę reprezentacji oraz liczne gadżety, które przekazała dla niego Coca Cola. Pełen zafascynowania obserwował również samoloty. Mama Kamila z podziwem i ciekawością zastanawiała się, ileż to ludzi zabiera na pokład samolot i jak to się dzieje, że taki kolos unosi się w powietrzu.
Kolejne trudności pojawiły się już po wylądowaniu w Dortmundzie miał tam na nas czekać wynajęty samochód, ale.... nie czekał. Cały "rozgardiasz samochodowy" (tak prawdę powiedziawszy zacząłem wtedy wątpić w przysłowiowe ordnung muss sein oraz w punktualność Niemców) zakończył się tak, że wynająłem taksówkę (a to nie lada wyczyn zważywszy na wymiary wózka Kamila - 130 cm wysokości i jego wagę - 150 kilo:). Jakież było nasze zdziwienie, gdy podjechała niemiecka taksówka z flagą polską na oknie, szalikiem "do boju orły" na szybie i logo "Żywiec" na przedniej masce!!! Okazało się, że naszym kierowcą po Dortmundzie był bielszczanin :)
Hotel w którym mieszkaliśmy był bardzo ładny, pokój przystosowany do potrzeb Kamila, a z okna pokoju (w którym od razu zagościła flaga Polski), widać było stadion. Obsługa zajęła się nami bardzo troskliwie, co dzień po powrocie z wycieczek znajdowaliśmy różne drobne prezenty.
Po zasłużonym odpoczynku, smacznej kolacji i obejrzeniu wszystkich meczów tego dnia w TV poszliśmy pełni emocji dnia pierwszego spać. Jutro zoo.
W zoo było fantastycznie największy entuzjazm budziły żyrafy, pawie (jednego Kamil gonił :) i szalejące foki. Były też lwy, wilki i lody oraz mnóstwo wody, bo skwar i upał ogromny.
Wreszcie nastał dzień meczu!!!! Miał to być dzień chwały, dzień w którym Orły pokonają Niemców!!! Rano wyjechaliśmy do centrum miasta, pozwiedzać rynek i poczuć atmosferę tą już najgorętszą, tą tuż przed wielkim wydarzeniem. Kamil przystrojony był w barwy wojenne już od samego rana - koszulka reprezentacji, spodenki reprezentacji , nawet skarpety z orłem białym a na wózku flaga Polska :)
O jejku, co się działo na rynku! O jejku, jaka wrzawa tam była, ilu kibiców na przemian krzyczących "Polska, Polska biało czerwoni, Deutschland, Deutschland". Wokoło trąbki, flagi, krzyki, kamery telewizyjne biegające z jednego końca placu na drugi. Emocje rosły z minuty na minutę, a nasze nerwy były na krańcu wytrzymałości. My też kupiliśmy trąbkę, a nawet zrobiliśmy sobie zdjęcie z gigantycznym pucharem (który jak wtedy sądziliśmy nasi wspaniali gracze uniosą 9 lipca w górę). Tego, co działo się na tym placu nie sposób opisać. Wieczorem kulminacyjny punkt programu - wyprawa na stadion. Kamil drogę przebył w skupieniu pełen nerwów, cały podniecony z wypiekami na buzi. Wokoło wszyscy Polacy krzyczeli "to już tego lata, to już tego lata POLSKA będzie mistrzem świata"
Wchodząc na stadion wraz z Kamilem westchnęliśmy z podziwem - ALE KOLOS!!!!
Wrzawa po stokroć większa, niż ta z rynku; czuliśmy jak drżała nam ziemia pod nogami.
21.00 mecz rozpoczęty. Walka na całego (no może poza kilkoma zawodnikami polskimi, jak np. Żurawski i itp.), Klose do Podolskiego i stadion krzyczał "goooooollllll, jawohlllllll", nam z Kamilem serca zamarły, ale po chwili to my krzyczeliśmy o "jaaaaa unsere Boruc!!!!!!!!!" Połowa meczu, no prawie sukces, znakomite parady bramkarskie i fenomenalna gra hasającego w przodzie Jelenia (jakby to Kamil powiedział "pełna finezja"), daje się jednak zauważyć brak na boisku Gizy. 90 minuta meczu emocje sięgają zenitu, Kamil cały podenerwowany, nawet jego mama, nie przepadająca za futbolem przejęta i nagle... Kamil spochmurniał...
Po meczu zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć na stadionie, tylko na tych Kamil ma smutną twarz, bo na pozostałych zawsze się śmiał. Gdy wracaliśmy potwornie się rozpadało, jak widać nie tylko my byliśmy smutni i opłakiwali naszą dolę garbatą, wokoło inni kibice polscy krzyczeli "już za cztery lat, już za cztery lata Polska będzie mistrzem świata..." Nie był to jednak dzień chwały, tak jak mieliśmy gorącą nadzieję. No cóż trzeba się przyzwyczaić lub zmienić obywatelstwo.
Dzień po meczu spędziliśmy na placu FIFA, w centrum miasta. Znajdował się tam olbrzymi telebim na którym pokazywane były wszystkie mecze mistrzostw. Na tym placu Kamil jeździł wózkiem i zatrzymywał kibiców różnych krajów, ubranych w barwy narodowe, żeby zrobić sobie z nimi zdjęcia. Ja w tajemnicy przed naszym marzycielem zakupiłem oficjalną maskotkę GOLEO, przypinkę do koszuli z pucharem świata i pocztówki ze wszystkimi stadionami mistrzostw. Miałem zamiar wręczyć Kamilowi te pamiątki z marzenia na uroczystej kolacji dzisiejszego wieczoru.
Wieczorem w restauracji hotelowej przy świecach i symbolicznej lampce wina zasiedliśmy do wspólnej kolacji. Było bardzo miło, Kamil ogromnie się ucieszył z wręczonych mu pamiątek, tylko wszyscy razem żałowaliśmy, że wkrótce przyjdzie się nam rozstać ze sobą, bo mimo tak krótkiego czasu ogromnie się zżyliśmy.
No i ostatni dzień - wylot do Polski. Na lotnisku mieliśmy znów pewne problemy z wózkiem, ale po kilku rozmowach niemiecko-angielskich poradziliśmy sobie. Na pokładzie osobiście przywitał się z Kamilem kapitan samolotu, który zresztą w trakcie lotu wręczył mu model samolotu z podpisami całej załogi.
No i nadeszła chwila w której trzeba było się pożegnać... były smutne miny, łzy, ale też zapowiedzi kolejnych spotkań.
Po całej wyprawie została masa zdjęć, piękne wspomnienia i mam nadzieje że przyjaźń. We mnie pozostała jeszcze jedna rzecz - poczucie, że teraz dopiero rozumiem jak to cudownie i wspaniale jest móc spełniać marzenia, patrzyć na radość uśmiech wypieki na twarzy marzyciela i żyć z nim tym marzeniem i być przy nim jak spełnia się najprawdziwsza fantazja jego życia.