Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2008-06-04
Dzień 6 kwietnia, choć na początku nie zapowiadał się szczególnie ciekawie ze swoją jesienną pogodą, okazał się jednym z niezwyklejszych dni, jakie było nam dane ostatnio przeżyć. A wszystko za sprawą naszego Marzyciela Rafała i jego rodziny.
Do miejscowości naszego Marzyciela zawitałyśmy po długiej podróży. Od samego progu powitały nasz uśmiechnięte buzie Rafała i jego rodzeństwa, Ani i Szymona, oraz przyjaciela domu - psa Tobiego. Nie mieliśmy większego problemu z nawiązaniem kontaktu - Ania jest niewiele od nas młodsza, Rafał zaś, choć ma dopiero 15 lat, jest dzieckiem, z którym my, studentki, rozmawiałyśmy jak z rówieśnikiem. Nie brak mu jednak poczucia humoru, ma też szkolne problemy typowe dla 15-latków. Rozmawialiśmy długo o jego rodzinie, której sporą część poznałyśmy w trakcie spotkania, o jego szkole i pasjach, rozmowa zaś przebiegała w naprawdę przyjaznej i swobodnej atmosferze.
Z jeszcze większą łatwością poznałyśmy jego marzenie, chłopiec miał już je bowiem dokładnie przemyślane. Jego siostra dostała kiedyś psa - maltańczyka, mądre, przyjazne zwierzę, które bardzo szybko awansowało do pozycji prawie że członka rodziny. Rafał wymarzył zaś suczkę maltańczyka, przy czym obstawał twardo. Mamę na początku przeraziła wizja dwóch psów, ale zgodziła się, widząc jak bardzo zależy na tym chłopcu. Zresztą, drugi piesek oznacza przecież drugiego przyjaciela rodziny, a tych nigdy za mało. Zastanawialiśmy się też, nad imieniem dla pieska - maltańczyk Ani dostał imię od lekarstwa, które jej pomogło, ten pomysł jednak przy piesku Rafała nie przejdzie. Jedynym lekarstwem, jakie chłopcu przyszło do głowy była bowiem Hydroksyzyna. A to, przyznajcie sami, nie jest najtrafniejsze imię dla zwierzaka.
I kiedy patrzyłyśmy na naszego Marzyciela, byłyśmy pewne, że okaże się dobrym opiekunem dla pieska, który odnajdzie w jego domu ciepło i dobrą opiekę. Rafał jest bowiem dojrzałym, odpowiedzialnym chłopcem, który dobrze przemyślał swoją decyzję, a z nowego towarzysza, a raczej towarzyszki,na pewno ucieszy się Tobi.
spełnienie marzenia
2008-07-04
- Ding- dong - rozległ się dzwonek do drzwi.
Konrad posadził pieska na wycieraczce i pobiegł na górę. Piesek za nim, mała szamotanina.
Konrad na dół, piesek znowu grzecznie siedzi, Konrad chciał biec, a tu otwierają się drzwi.
- Pan Rafał? - zapytał Konrad
- Tak - odpowiedział Rafał
- To chyba Pana?
- A jak to? - odpowiedziała karteczka z napisem "Szukam właściciela: Rafała. Przygarnij mnie..."
Po chwili wychyla się mama - Gdzie znalazłeś tego pieska?
- Nie znalazłem, pan mi dał - odparł Rafał, po czym z ogromnym uśmiechem i dumą powędrował z pieskiem do środka, aby oznajmić wszystkim ta przeuroczą nowinę i pokazać swojego pupilka.
Od kilku dni zastanawialiśmy się, w jaki sposób zrobić Rafałkowi niespodziankę, aby do ostatniej chwili nie domyślał się, że dostanie swego wymarzonego Maltańczyka. Wszystko szło według planu - telefon do Rafała, że będziemy w pobliżu, a że mamy już wakacje, to przyjedziemy w odwiedziny. W naszej konspiracji brała udział mama i siostra Rafała. Mieliśmy przyjechać we czwórkę, ale ja, Sylwia i Ania miałyśmy wejść do środka, a Konrad po 15 minutach podrzucić pieska pod drzwi. Tak też zrobiliśmy. Nie spodziewaliśmy się jednak, że to nie mama, Ania czy sąsiad, ale pies domowników - Tobi, nas zdradzi. Gdy tylko uradowane weszłyśmy i usiadłyśmy, Tobi jak szalony biegał koło nas, obwąchiwał Ani i moje stopy. Rafał póź niej przyznał, że już w tym momencie domyślił się, że piesek jest z nami i musiałyśmy go trzymać na rękach, gdyż Tobi to wyczuł.
Tusia i Rafał od pierwszej chwili bardzo się polubili. Piesek początkowo był trochę spłoszony, najbardziej obecnością drugiego psa, Tobiego. Jednak po kilku chwilach już razem biegały i suczka drażniła Tobiego. Rafał dzielnie zajął się pieskiem, odganiał Tobiego, tulił do snu podkładając pod głowę małej przyjaciółce Kubusia Puchatka. Jak przystało na troskliwego właściciela Rafałek kilkakrotnie wypytywał o pokarm i szczepionki. Początkowo nikomu z domowników nie pozwolił nawet pogłaskać suni i walczył jak lew o to, by nikt nawet jej słowem nie obraził. - Kici- kici- wołał do Tusi Szymon
- To nie kot! To pies! I na dodatek suczka. Nie mów tak! A w ogóle to mój pies!- odpowiadał Rafał
- Wiesz, Ty masz jakiś instynkt macierzyński - śmiał się Szymon.
Mama cieszyła się, że piesek dotarł właśnie teraz, na wakacje. My zaś cieszyliśmy się, że to właśnie Rafał otrzymał Tusię. Historia Tusi jest bowiem bardzo wyjątkowa. O tej porze roku nie łatwo było znaleź ć suczkę. Sprawdzaliśmy każdą znalezioną hodowlę, dzwoniliśmy, pisaliśmy i wszędzie okazywało się, że maltańczyki będą dopiero na jesień. Już mieliśmy poinformować Rafała, że będzie musiał poczekać kilka miesięcy na swoje marzenie, kiedy pojawiło się ogłoszenie. Okazało się, że na drugim krańcu Polski jest malutka suczka, która czeka na swojego właściciela - był to bardzo nietypowy miot. Taka właśnie jest moc marzeń. A my wiemy, że w spełnianiu tych najskrytszych pragnień nawet niemożliwe staje się możliwym...
P.S. Wierzymy, że będzie im razem dobrze.
Serdecznie dziękujemy:
- Pani Jolancie Sielskiej właścicielce hodowli w Prudniku, z której pochodzi Tusia za wyczarowanie prześlicznej suni,
dobre rady i udzielenie wszelkich informacji dotyczących pieska
- anonimowemu sponsorowi za okazane serce i pomoc
darczyńcom, którzy zechcieli podarować 1% na naszą fundację - to właśnie po części z tych środków zakupiliśmy marzenie
oraz wszystkim osobom zaangażowanym w realizację marzenia za pomoc, doradztwo i opiekę nad pieskiem.