Moim marzeniem jest:

Golden Retriever

Piotrek, 11 lat

Kategoria: dostać

Oddział: Kraków

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

  • Sponsor Anonimowy

pierwsze spotkanie

2010-01-17

W tę niedziele powitało nas styczniowe Słońce – można by rzec : pod dwiema postaciami.

            Po korytarzowym zagmatwaniu w Szpitalu Uniwersyteckim, odwiedziliśmy po raz pierwszy naszego Marzyciela - Piotrusia. Kiedy weszliśmy do sali Chłopca, czekał razem z Mamą. Od pierwszych spojrzeń poczuliśmy pogodną, radosną aurę – Piotr powitał nas z wielkim uśmiechem na twarzy, który – notabene – nie znikał przez cały czas trwania rozmowy. Do salowej sąsiadki Chłopca powędrował pluszowy miś, natomiast Lodołamacz dla Piotra okazał się idealnym, bowiem pasją naszego Marzyciela są zwierzęta, szczególnie psy, dlatego kalendarz i książka utrzymane w tej tematyce były zupełnie trafione  (oczywiście nie zabrakło tabliczki osłody ). Ucieszyliśmy się tym bardziej, kiedy usłyszeliśmy Piotrusiowe marzenie, ale o tym później.

            Podczas rozmowy z Chłopcem, dostrzegliśmy, że jest On wesołym Dzieciakiem z pasją, która sprawiała radość na jego buzi, który – co podkreślała Mama i nasz Marzyciel – jest optymistą, odważnym optymistą [sic!]. Opowiedział nam m.in. o swoim dzielnym piesku, który zginął w walce, o konnej jeździe na oklep, rodzinnej hodowli królików. Dowiedzieliśmy się także, że w szpitalu lubi spoglądać przez okno, obserwując ptaki – szczególnie w tak słoneczne dni, jak owa niedziela.

            W końcu przyszła kolej, by porozmawiać o celu naszego przybycia, mianowicie marzeniu Piotrusia. Chłopiec nie ukrywał, że czekał na to pytanie, wiedział od razu, czego pragnie, a my nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że właśnie to leżało w jego serduszku. Marzeniem okazał się biszkoptowy Golden Retriever o imieniu Rico. Piotr pokazał nam swój pulpit, na którym widniały rozbiegane szczeniaki tej rasy, na lodołamaczowym kalendarzu odnalazł wizerunek swojego wymarzonego psiaka,  podzielił się z nami swymi planami dotyczącymi marzenia i dał do zrozumienia, że po prostu jest szczęśliwy.           Stwierdziliśmy wspólnie, że teraz każdy z nas musi brać się do dzieła : Piotruś do studiowania nowej książki o wychowaniu psa, a my do jego poszukiwań. Pożegnaliśmy się z nadzieją szybkiego widzenia J .... 

spełnienie marzenia

2010-05-12

  Dzień  rozpoczęliśmy stosunkowo wcześnie ( podobno), spotkanie pod biurem o 8:00. Anna siedzi na schodkach, Kasia idzie, Krzysztof dojeżdża Dzieckiem ( czterdziestą minutę w ciągu dwóch kilometrów). Katarzyna, jako Przewodnik nad Przewodniki, poskromiła drukarki, papiery i inne przerażające stworzenia, Krzyś obserwował swe Dziecko, Anna próbowała opanować GPS ( nie udało się). Kiedy wszystko zostało dopięte, udaliśmy się na krakowską wycieczkę w stronę ul. Pachońskiego, aby odebrać wymarzonego przez Piotrusia psiaka ( wycieczka potrwała lekko dłużej, niż zaplanowaliśmy, niestety pamięć i orientacja w terenie dwóch pań zawiodła – troszeczkę).

     Tak, nie spodziewaliśmy się, iż z psem, jak z dzieckiem –  przynajmniej, wcale nie co najmniej (!). W ciągu zapoznania się z zasadami wychowania naszego Pućka ( historia tegoż imienia, jak pozostałych trzech powinna być tu zapewne omówiona, tak więc uczyni się to w czasie najbliższym), Krzysztof, jako właściciel ciemnego dziecka, opanowywał strach przed jego ( dziecka ) najbliższą przyszłością – Puciek z Siostrzyczką nie ukrywali swego prawdziwego – czyt. wulkanicznego – usposobienia. Zdecydowanie. Po lekcji opieki, Pani Właścicielka z przywiązaniem w oczach i czułością, pożegnała swego pupila, oddając mu wszystko, co tylko mogła ( „Puciek, co Ci jeszcze spakować?”). Tak, byliśmy gotowi. Krzysztof zarzucił 15-kilogramowy worek karmy na plecy, Anna i Katarzyna zajęły się – zmiennie – psiakiem i resztą wyposażenia.

     Na Simlpymarketowym parkingu przygotowaliśmy pieskie legowisko – na wszelkie ewentualności ( jak okazało się w czasie jazdy – konieczne), zapakowaliśmy wszystko, co potrzebne do drogi, łącznie z nami samymi i wio! W szeroką, daleką drogę!

     Droga, cóż droga? Około czterogodzinna, z postojami – bardziej i mniej koniecznymi. Właścicielka, zaopatrując nas w gazety i ręczniki papierowe, czuła co się święci – Cerber, który chyba nigdy Cerberem nie był ( a to paradoks, Chłopak się pierwotnie zwie piekielnie, przemianowany nieformalnie na Pućka – staje się – imaginacyjno Rikiem, by … c.d.n.) źle zniósł drogę – razy dwa. Ale cóż to, poradziliśmy sobie z tym problemem, prawie – bezproblemowo ( rzec można tak, prawda?)! Wesoło, wesoło, wesoło – było. W końcu zmierzaliśmy ku temu niebu – ziemskiemu, by podarować tę Gwiazdkę z Nieba, dla Tego Chłopca! Jakże mogło być inaczej?  Słoneczna aura, dopisywała nam – jeszcze większe – uśmiechy, choć nawet w czasie majowego deszczyku, nie zmienialiśmy radosnych grymasów twarzy! A jak?! Na  ostatnim postoju przyozdobiliśmy pana psiaka soczysto zieloną wstęgą i ruszyliśmy dalej z coraz większą już niecierpliwością ( oczywiście pozytywną – jak najbardziej) spotkania! Przejeżdżając Lubatówkę za szkolnym autobusem ( nie, nie został on wspomniany bezcelowo!), wjeżdżając do Lubatowej, zdezorientowaliśmy się delikatnie – numeracją, tak więc, atakowaliśmy pytaniami, wracających ze szkoły, wysiadających z autobusu – uczniów – gdzie nasze, wyczekiwane 116? No cóż, chcieli pomóc, choć mapa w tejże wiosce jest wyjątkowo zagięta w przestrzeni. Tak więc, poznając sąsiadów lubatowskich, przemierzając uliczki, mostki ( także te dziurawe), mosty i inne, dojechaliśmy z kolejnym już pytaniem – „ Dzień dobry! Czy nie wie Pan, gdzie jest dom o numerze 116?”, na to usłyszeliśmy – „To tu!”. Uff! Byliśmy na miejscu! Z okna wyglądała już uśmiechnięta – od ucha do ucha ( co ja piszę?! Dookoła głowy!) buzia Piotra! Nie czuliśmy najmniejszego zmęczenia. Nim nasz Marzyciel wyszedł przed dom, Tata zdradził nam tajemnicę, którą przekazali Piotrusiowi Cyganie – nim pies go zobaczy, musi mu zawiązać oczy, trzy razy dmuchnąć w nosek i dopiero wówczas odwiązać chustę. Tak też się stało, Chłopiec wykonał zadanie i piesek był JUŻ Jego. Jego! Tak, byli dla siebie! Radość, jaka panowała na twarzy Piotrka, a przez twarz przebijała także ta, panosząca się w Nim całym, dodawała nam słońca, mimo chmur! Wpatrzony w ( …c.d. następuje :) Reksa, migotał tysiącem różnokolorowych wesołości! Wiedzieliśmy, nie mieliśmy wątpliwości – to było To. Kilka pamiątkowych zdjęć i Rodzice zaprosili nas do domu. Piotruś, ze swoim młodszym Braciszkiem Pawłem i psiakiem, zostali przez chwilę na podwórku. Chłopiec oprowadził nowego przyjaciela po jego nowym miejscu. Na Reksa czekało już wszystko, o czym pies może marzyć – legowisko, pełne pieskie wyposażenie ( Na pytanie sprzedawczyni w sklepie zoologicznym, jakie rzeczy ma dać, Piotr mówił : „najlepsze”) i co najważniejsze – nieskończone pokłady miłości! Zgodnie z zaleceniami, psiak pożarł kawałek białego serka i usiedliśmy do rozmowy. Mama przygotowała pyszny poczęstunek i ciepłą herbatkę, a my, przekazaliśmy Piotrusiowi wszystkie informacje, które zaczerpnęliśmy od Pani ( już teraz byłej) Właścicielki  Goldena, zaś Tacie – wszystkie dokumenty. Piesek obwąchał i poznał cały dom. Piotruś od razu czmychnął do Reksa! Usiadł przy nim i rozmawiali sobie w tym przedpokojowym – już Ich własnym, tajemniczym – tylko Im dostępnym  - (za)kątku. Ach! Usłyszeliśmy tylko, jak Piotruś dostrzegł piękno w oczach nowego Przyjaciela, resztę pozostawiliśmy tylko Im. Kiedy Golden zasnął, Piotruś przybył do nas na paluszkach, uciszając delikatnie Tatę : „Tato, ciszej, Reks śpi”. Tak … Cały Jego.

     Międzyczasie, poznaliśmy Resztę Rodziny, która sporadycznie powracała po szkolnych trudach – jeden Pawełek, wyczekiwał tego dnia wraz z Piotrusiem, od początku. Naładowaliśmy się wszechobecną energią i musieliśmy wracać, czekała nad długa droga. Reks ułożył się w – chyba już wybranym przez siebie miejscu – przy sofie i przytulił do Piotrusia. Podzieliliśmy się śmiechami, pozdrowieniami, emocjami…i machając serdecznie  i ciepło, utraciliśmy widok domu o numerze 116 z oczu – ale tylko z oczu! Przez najbliższą drogę dzieliliśmy się radością. Której, żadne z nas, nie było w stanie opisać.

     W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się z Rodzinnym Domu Krzysia, oddychaliśmy świeżym, zielonym, przezielonym powietrzem!  Urzekaliśmy się miejscem i czasem, wciąż wspominając Piotrusia i Rodzinę. 

     Upiliśmy się  - powietrzem tego dnia. Bo radość, była wszędzie. Wszędzie.  

     Życzymy Piotrusiowi szybkiego  - kolejnego powrotu do Domu i radości z Reksa i z Reksem!

     Jesteśmy TAAAAAAAA(…)ACY szczęśliwi, że mogliśmy pomóc w spełnieniu tego właśnie, Twojego Piotrusiu, Marzenia!

     Anna, Kasia, Krzysztof, ( Bożenka i Bogusz) !

     P.S. Dziękujemy pogodzie za wytrzymałość, Wujkowi Kaziowi za cielaka i krowę, Mamie i tacie Krzysia za kurczaczki, Tomkowi i reszcie ekipy za powrotną cierpliwość, Goldenkowi za samochodową grzeczność, Turzy za widok, Krzysztofowi za szczęśliwy dojazd, Kasi za wspaniałe przewodnictwo. I wszystkiemu i Każdemu, komu tylko można za Tamten dzień.