Moim marzeniem jest:

Zwiedzić fabrykę Ferrari

Kuba, 12 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Wrocław

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2005-04-27

 

W dniu 27.04.2005 wybraliśmy się z wizytą do dwunastoletniego Kuby w jego domu. Chłopiec od trzech lat porusza się wyłącznie na wózku.

Kiedy do Niego przyszliśmy siedział w swoim pokoju oglądając telewizję. Po rozmowie z jego rodzicami zapoznaliśmy się z Kubą.

Kuba ma olbrzymią chęć do życia oraz jest pozytywnie nastawiony do otaczającego go świata. Ma bardzo wszechstronne zainteresowania. Lubi zwierzęta, a jego największą pasją są samochody i właśnie z nimi związane jest jego marzenie. Chciałby zwiedzić fabrykę samochodów Ferrari we Włoszech.

Z nawiązaniem kontaktu z Kubą nie było problemu. Bardzo chętnie opowiadał nam o autach i innych swoich zainteresowaniach, a także pokazał gry, w które lubi grać.

Wizyta trwała około półtorej godziny. Kuba zaskoczył nas swoją obszerną wiedzą na temat samochodów i dlatego tyle czasu nam zeszło. Jesteśmy przekonani, że spotkamy się z nim już niedługo, aby spełnić jego marzenie.

 

spełnienie marzenia

2006-02-28

 

Dzień Zero. Przed 28.02.2006.
***

Przygotowania do realizacji tego marzenia rozpoczęły się w listopadzie ubiegłego roku. Mnóstwo ludzi dobrej woli, a wszystko zaczęło się od Renaty. Potem rozmowy z polskim wice-konsulem w Mediolanie Panem Andrzejem Szydło, rozmowy z CentralWings, rozmowy z Hertz, rozmowy z kilkunastoma innymi osobami - aby to wszystko mogło się udać. Gdy już wiedzieliśmy, że Fabryka się zgodzi, gdy wiedzieliśmy, że będziemy mogli polecieć, został ustalony wstępny plan wycieczki dokonana rezerwacja biletów lotniczych. Pierwszy termin wylotu, 24 stycznia, musieliśmy przełożyć, ze względu na niedostępność (brak możliwości wejścia) fabryki w Maranello. Kolejny wyznaczony to ostatni dzień stycznia, który też musieliśmy przełożyć ze względu na egzaminy gimnazjalne Kuby, jakie miały miejsce drugiego lutego. Potem zaś była Zimowa Olimpiada. Ostatecznie po wielu perturbacjach, zmianach, mailach, telefonach ustaliliśmy ostateczną datę rozpoczęcia na ostatni dzień lutego, na wtorek. W poniedziałek wszyscy spakowani, Tylka ja jeszcze biegam, drukuję, telefonuję i potwierdzam. Późno w nocy, upewniwszy się że wszystko spakowane i przygotowane - położyłem się spać, nastawiając budzik na 4:45 rano.

Dzień Pierwszy. 28.02.2006.
***

Obudziłem się o 4:15 i ze snu nici - jednak trochę się denerwuję. O 6:16 podjeżdża taksówka i jedziemy po Kubę i jego rodzinę, niecałe pół godziny i jesteśmy w Bielanach Wrocławskich. Rodzina spakowana, ale jeszcze przed śniadaniem. Zapakowaliśmy torby do samochodu, Kubę posadziliśmy na najwygodniejszym fotelu, złożony wózek powędrował do bagażnika i ruszyliśmy na lotnisko. Odlot o 8.50, ale trzeba być wcześniej. Pół do ósmej pojawiliśmy się na lotnisku, gdzie już czekała na nas przesympatyczna Pani Karolina z Gazety Wyborczej. Wywiad z Kubą i rodzicami, a jak wielka kolejka do odprawy przeszła i my się tam udaliśmy. I tu spotkała nas bardzo niemiła niespodzianka. Okazało się, że w systemie rezerwacji nie ma informacji o tym, że Kuba porusza się na wózku. Niestety nie od razu udało się to rozwiązać, dopiero po wizycie w pokoju z systemami i komputerami i kilku telefonach udało się o mówić co i jak. Spotkał nas zawód, bo pani przeprowadzająca odprawę miała bardzo zły dzień i nie była w najlepszym humorze, ale za to młody pracownik lotniska bardzo nam pomógł. Po szybkim telefonie do Pani Marty z CentralWings wszystko się udało załatwić i znaleźliśmy się na pokładzie. Startujemy. Obawiałem się trochę o Kubę, nie wiedziałem jak to zniesie - ale poradził sobie doskonale. Rodzice Kuby troszkę zdenerwowani, szczególnie mama. Dokładnie dwadzieścia dwie minuty po godzinie dziesiątej wylądowaliśmy na lotnisku Malpensa (pięćdziesiąt kilometrów od Mediolanu). Kiedy wszyscy wysiedli, dla Kuby i rodziców został podstawiony specjalny pojazd umożliwiający przejazd wózkiem do terminalu odlotów. Ja wraz z bratem Kuby, Radkiem udaliśmy się standardowym autobusem lotniczym do tegoż terminalu. Pierwsze zdziwienie nastąpiło właśnie na lotnisku. Jeżeli komukolwiek się wydawało, że Wrocławski Port Lotniczy im. Mikołaja Kopernika jest dużym lotniskiem, to lądując na Malpensie momentalnie musiał zmienić zdanie. To jakby porównać pączka z Tłustego Czwartku do czteropiętrowego tortu weselnego. Zupełnie inny świat. Miłe włoszki, które przywiozły Kubę, szybko przeprowadziły nas przez odprawę, dzięki czemu uniknęliśmy kolejki, w której stało ponad osiemset osób. Po drugiej stronie udało nam się zabrać z taśmy nasze bagaże i poszliśmy do hali przylotów, gdzie już na nas czekał Pan Wice Konsul z Mediolanu Andrzej Szydło. Po przywitaniu, pozostawiliśmy rodzinę w poczekalni, a sami udaliśmy się po samochód, który wcześniej zarezerwowała nam Pani Kasia z firmy Hertz. Odebraliśmy dokumenty, kluczyk, zapłaciliśmy kaucję i z parkingu, po dziesięciu minutach dojechaliśmy do hali przylotów. Na szczęście w dwa samochody - Pan Andrzej przyjechał swoją Alfą - sprawnie się zapakowaliśmy. Kuba przez chwilę nie mógł się zdecydować, ale na moje szczęście, wybrał nowiutki samochód z wypożyczalni - Ford Focus C-Max 1.6 TDI. Pani Kasiu samochód przecudowny!!! Ruszyliśmy w drogę. Najpierw na obwodnicę lotniska, potem aż do samej Modeny piękną trzy, czasem czteropasmową autostradą. Po drodze minęliśmy Mediolan, Piacenzę, Parmę i po czterech godzinach skręciliśmy na obwodnicę Modeny. Jeszcze trochę kluczenia i kilka minut po piętnastej zaparkowaliśmy na parkingu pięknej, niedużej miejscowości Cento. Miejscem naszego pobytu na najbliższe kilka dni był Hotel White Palace (Biały Pałac - idealna nazwa dla naszej wyprawy), gdzie rodzina Kuby zajęła całe prawe skrzydło pierwszego piętra - czyli dwa pokoje, my z Konsulem zaś dwa pokoje na piętrze trzecim. Po lekkim odpoczynku i odświeżającym prysznicu tuż przed godziną osiemnastą udaliśmy się spacerkiem do restauracji Samanta, która jak się okazało znajdowała się na rogatkach po drugiej stronie miasteczka. Po drodze zwiedziliśmy centrum miasteczka, Stary Rynek, małe uliczki i plac, gdzie odbywają się festyny. Gdy dotarliśmy do restauracji (kilka minut po dziewiętnastej) jeszcze było pustawo. Jak się jednak okazało miejsce dostaliśmy zupełnie przypadkiem, gdyż na ten dzień w restauracji zaplanowana była zabawa karnawałowa dla dzieci. Usiedliśmy przy stole, zaś Pan Andrzej podjął się sztuki tłumaczenia karty, W zasadzie wszyscy zamówili pizzę, która jednak znacząca się różni od tych podawanych w naszym kraju. W Samancie można było zamówić prawie sześćdziesiąt jej rodzajów, każda super cieniutka, ogromna i naprawdę przepyszna. Po obiadokolacji zamówiliśmy wyśmienite włoskie lody i ułożywszy brzuchy, ruszyliśmy spacerkiem w drogę powrotną. Po przyjściu do hotelu zmęczeni i najedzeni, od razu poszliśmy spać.

Dzień Drugi. 01.03.2006.
***

Pobudka o ósmej rano, tak by na dziewiąta pojawić się na śniadaniu. I tu kolejne zaskoczenie. Jak nam wyjaśnił Pan Andrzej, śniadanie i tak dostaliśmy duże, a składały się na nie: mały jogurt, drożdżówka, kawa cappuccino i sok z pomarańczy. Okazało się, że włosi śniadań nie jadają, zadowalają się kawą i to nie cappuccino, którą piją zazwyczaj przyjezdni, tylko espresso, malutką, mocną i gorącą. Ponieważ to śniadanie było, bardzo, bardzo skromne udaliśmy się do . pobliskiego supermarketu, gdzie ilość serów, wędlin, kaw i win przyprawiła nas o zawrót głowy. Po pewnym czasie zapakowaliśmy się do samochodów i pojechaliśmy do Maranello. Przed trzynastą dotarliśmy do fabryki Ferrari. Kiedy Kuba z rodziną wysiadali z samochodu, Pan Andrzej i ja poszliśmy organizować wejście i przewodnika. Po chwili, przechodząc przez mini butik dotarliśmy do bramki i po skasowaniu biletów weszliśmy do muzeum. A tam. Kilkadziesiąt samochodów Ferrari (choć nie tylko, bo na początku było to Alfa Romeo) począwszy od lat pięćdziesiątych, aż po najnowszy samochód sportowy, a także oryginalne samochody Michael'a Schumacher'a, w których brał udział w wyścigach Formuły Pierwszej. Specjalnie dla Kuby został wystawiony bolid stworzony specjalnie na cześć Zimowej Olimpiady w Turynie. Muzeum zajmuje trzy piętra i jest ogromne. Na parterze muzeum znajdują się muzealne samochody sportowe i wyścigowe, replika biura Enzo Ferrari'ego, modele wszystkich zwycięskich samochodów wyścigowych, kilka modeli samochodów Schumacher'a i dużo opisów i zdjęć historycznych, a także specjalna sekcja opisująca historię logo Ferrari. Na pierwszym piętrze znajdują się sala filmowa, gdzie non stop wyświetlane filmy o Ferrari, a także sala z historycznymi modelami sportowymi, jakie jeździły, bądź jeżdżą po drogach oraz dwa najnowsze modele sportowe samochodów. Piętro trzecie to sala silników i modnych w Stanach Zjednoczonych sportowych samochodów Ferrari, a także modeli które brały udział w długich (nawet 15 000 mil) rajdach w Chinach, Ameryce Południowej, czy Afryce. Podróż przez historię Ferrari zajęła nam trzy godziny, a zaraz potem po przejechaniu dwóch skrzyżowań zaparkowaliśmy przed fabryką. Po oddaniu wszystkich urządzeń nagrywających, filmujących do przechowalni w towarzystwie Pani Danieli udaliśmy się do fabryki. Do naszej wizyty była przygotowana część produkująca modele sportowe. Mogliśmy obejrzeć całą linię produkcyjną samochodu, składającą się z czterdziestu dwóch stacji gdzie samochody są ręcznie składane przez pracowników. Mimo tego, że w ciągu dnia z taśmy zjeżdża bardzo mała ilość samochodów - a dokładnie trzy - ruch bardzo duży. Co chwilkę jakieś wózki, przechodzący ludzie. Nie będę przytaczał opowieści o samochodach, produkcji, historii - bo miejsca by nie starczyło. Dość, ze po obejrzeniu linii montażowej odwiedziliśmy tapicernię, gdzie Kuba dostał dwa oryginalne kawałki skóry (czarny i czerwony). Skóra jest wycinana specjalnym laserowym ploterem, tak by wykorzystać każdy najmniejszy kawałek. Na koniec Kuba otrzymał specjalnie dla niego wyciętego konia - logo Ferrari - z czerwonej skóry. Potem jeszcze mieliśmy możliwość obejrzenia złożonych kompletnych samochodów. Przy wyjściu z Fabryki zrobiliśmy wspólne zdjęcie, oraz przekazaliśmy prezent od nas i od Kuby. Nasz marzyciel namalował na szkle model Ferrari Maranello. Gdy zobaczył to Pan Claudio roześmiał się głośno. Pani Daniela zaprosiła Kubę za kilka lat ze swoim CV i zaproponowała mu pracę jako projektanta samochodów - była pod wielkim wrażeniem rysunku. Do chwili uzgodnień wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w górę miasteczka, gdzie na zakręcie drogi, z pięknym widokiem na pola i winnice mieszka Pan Claudio Feroni z żoną. Państwo Feroni są byłymi pracownikami fabryki Ferrari, zaś Pan Claudio jest wielkim przyjacielem, nieżyjącego już Enzo Ferrari'ego. Na początku okazało się dlaczego Pan Claudio śmiał się w fabryce. Otóż przygotował on dla Kuby model samochodu w litografii. model Ferrari Maranello - dokładnie taki sam jaki narysował Kuba. Przez kilkadziesiąt minut, przy pysznym cieście, doskonałej espresso i wyśmienitym Labmrusco słuchaliśmy opowieści o historii fabryki, o przyjaźni, o kontrolach samochodów, o włoskiej kuchni i winach. Zanim opuściliśmy Maranello obowiązkowa zatrzymaliśmy się w sklepiku firmowym: Ferrari SuperStore. Tam Kuba mógł zaopatrzyć się w pamiątki - czapkę, koszulkę, torbę, i całe mnóstwo innych gadgetów. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w restauracji w Maranello, gdzie zjedliśmy pyszną kolację - mocno urozmaiconą i ciekawie podaną. Zmęczeni tuż przed dziesiąta wieczorem wróciliśmy do hotelu.

Dzień Trzeci. 02.03.2006.
***

Jak zwykle już podczas tej wycieczki rano pobudka i śniadanie. Potem zapakowaliśmy część bagaży do samochodu Pana Andrzeja, gdyż od tej chwili mieliśmy podróżować sami - Pan Andrzej musiał pojawić się w Bolonii w Konsulacie Honorowym, więc tylko zatankowaliśmy, Pan Andrzej wyprowadził nas na autostradę i w drogę do Florencji. W czasie gdy pokonywaliśmy owe sto siedemdziesiąt kilometrów spotkaliśmy wszystkie możliwe pogody. Od małego deszczu, poprzez deszcz całkiem mocny, poprzez mgłę, zawieję śnieżną, aż po duże i ciepłe słońce. Po przyjeździe do Florencji, ponad półtorej godziny kluczyliśmy - Jak-By-Tu_Gdzieś-Zaparkować - oj nie było to proste. W końcu w centralnym miejscu znaleźliśmy parking, a po chwili Panią Sylwię. Rozpoczęła się szybka, acz konkretna i piękna wycieczka po Florencji. Prawdę mówiąc ja dokładnie nie wiem gdzie byliśmy - na pewno Katedra, Most Złotników, Baptysterium i oczywiście Galeria Uffizi. Szczegóły doskonale zna mama Kuby, Pani Ivetta - bo dziki jej przewodnikowi, wiedzy i doskonałej współpracy z panią Sylwią udało się tyle miejsc zobaczyć. Ja zaś miałem niebywałą okazję poćwiczyć swój angielski, gdyż mąż pani Sylwii jest Brytyjczykiem. Oj pogadaliśmy sobie, pogadaliśmy. Te kilka godzin spędzone we Florencji bardzo, bardzo się wszystkim podobały. Przed wyjazdem poszliśmy jeszcze coś przekąsić i okazało się, że pizza we Florencji jest byle jaka w porównaniu z tą z Cento. No cóż, będziemy wiedzieć na przyszłość, bo do Florencji z pewnością będzie trzeba będzie wrócić. Jeszcze pozostał powrót do Cento, podczas którego piękno doskonale oświetlonych dróg, oraz olbrzymiej ilości tuneli wyrytych w górach przyprawiła nas o zawrót głowy.

Dzień Czwarty. 03.03.2006.
***
Tym razem pobudka o w miarę normalnej godzinie i śniadanko po dziewiątej rano. Ponieważ to był nasz ostatni dzień w hotelu White Palace, po rozliczeniu się, podziękowaniach zapakowaliśmy wszystko do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Naszym celem była Bolonia a potem Mediolan, wcześniej jednak musiałem się zmierzyć z recepcją fabryki Lamborghini. Tak, tak. Już pierwszego dnia Kuba zauważył, że w odległości czternastu kilometrów od Cento jest miejscowość San Giovanni (przyznaję się bez bicia - nie wiem które z ośmiu San Giovanni w tym regionie), gdzie stoi sobie fabryka tych szybkich, luksusowych samochodów. Po kilkunastu minutach pertraktacji (na całe szczęście w języku jaki znałem) i krótkim telefonie do Wicekonsula udało się. Zostaliśmy wpuszczeni na parking, a potem zaproszeni do muzeum Lamborghini. Kwadrans oczekiwania, bo akurat jakiś program był nagrywany i miła Pani Przewodnik, oprowadziła nas po dwóch piętrach muzeum. Ja podjąłem się roli tłumacza choć na całe szczęście Radek dzielnie mnie wspomagał. Po zwiedzeniu muzeum, zostaliśmy przejęci przez Panią Robertę i ruszyliśmy w podróż po fabryce. Tu już było zupełnie inaczej. Samochody również składane ręcznie, ale jeden wciągu sześćdziesięciu pięciu minut. Zdecydowanie więcej kobiet na stacjach montażowych (jak zauważyła Pani Ivetta). Piękne samochody śliczne kolory - nie tylko czerwony, a w zasadzie w ogóle bez czerwonego. Tym razem udało się zrobić jedno jedyne zdjęcie przy samochodzie tuż przed zjazdem z taśmy - przepięknym granatowym lamborghini Murciélago. Pod koniec trzygodzinnej wycieczki udaliśmy się jeszcze do butiku, gdzie Kuba mógł sobie wybrać największy model Lamborghini jako prezent od Fabryki. I tak też zrobił. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do Bolonii. Okazało się, że to piękne miasto, jest bardzo spokojne w porównaniu z Florencją. Szybka wycieczka po najważniejszych punktach, gdzie prowadziła nas Pani Ivetta. Katedra, kościół Dominika, Krzywa Wieża (tak, nie tylko w Pizie się ona znajduje). Drobne zakupy w sklepiku spożywczym, och jakie pyszne sery i w drogę do Mediolanu. Od piętnastej do osiemnastej w drodze, ale jakie piękne autostrady, szerokie, kilka pasów, doskonale oznakowane. W pewnym momencie Kuba wypatrzył Hammera K2, więc po przygotowaniu kamery i aparatu zbliżyłem się do niego, potem zaś nie bez trudu wyprzedziłem, by po kilkuset metrów zjechać na bok, gdyż kierowca tej żółtej monstrualnej maszyny zechciał mnie wyprzedzić. Po przyjeździe do Mediolanu, zaparkowaliśmy bod fabryką Loreal'a, po chwili odnalazł nas Pan Andrzej i ruszyliśmy do Konsulatu, mieszczącego się w centrum miasta. Te pół godziny to była prawdziwa szkoła włoskiego stylu jazdy, uff. Zameldowałem się w Hotelu, rodzina w Konsulacie i ruszyliśmy na kolację. Okazało się, że nie jest to proste, gdyż w Mediolanie restauracje są otwierane od pół do ósmej, rzadko wcześniej. Ale udało się trafić do Play Off, gdzie zamówiliśmy całkiem ciekawe potrawy. Zmęczeniu, wieczorem myśleliśmy tylko o tym jak się położyć spać.

Dzień Piąty. 04.03.2006.
***

W sobotę cała rodzina wybrała się do miejscowości Como, gdzie poza ślicznym jeziorem, ogromną ilością jachtów, wspaniałymi wzgórzami, kolejką górską, kawiarnią na górskim stoku jest jeszcze dom letni Georga Clooney'a. Oczywiście rodzina nie wybrała się tam sama. Towarzyszył im Pan Andrzej, który jak się okazało był doskonałym przewodnikiem. Ja tymczasem udałem się w muzyczne podziemie włoskiej sceny progresywnej, by się dowiedzieć kilku rzeczy, posłuchać kilku płyt. Po drodze trafiłem na karnawał dziecięcy na Pizza del Duomo, gdzie setki poprzebieranych (każde inaczej) dzieci świętowało karnawał. Przepiękny widok, mnóstwo roześmianych, białych, czarnych i żółtych dzieci w przeróżnym wieku i niesamowicie powymyślanych przebrań. Po powrocie rodziny Kuby, około osiemnastej udaliśmy się do domu Pana Andrzeja, gdzie czekała na nas prawdziwie domowa i włoska obiadokolacja. Najpierw wył makaron w postaci klusek z sosem Pesto, potem zaś lasagne - odpowiednio mięsna dla wszystkich oraz wegetariańska i diabelsko przyprawiona dla mnie. Doskonałe wytrawne wino, rewelacyjna mocna kawa. Oj piękne życie kulinarne mają ci Włosi, piękne.

Dzień Szósty. 05.03.2006.
***

Ostatni dzień wyjazdu, ostatni dzień w Mediolanie, ostatni dzień we Włoszech. Obawiałem się, że śniadanie zjem samotnie, ale "szef od śniadań" pochodzenia japońskiego, bardzo dużo opowiadał, w końcu poza recepcjonistą byłem jedynym europejczykiem w hotelu, goście to prawie wyłącznie japończycy. O 10.30 wyprowadziłem się z hotelu i razem z Kuba czekaliśmy na Panią Ewę. Och wymęczyła nas Pani Ewa, wymęczyła. Ostatnia wieczerza, Pizza del Duomo, zamek, muzeum techniki, to co wycieczki zwiedzają przez weekend, my zobaczyliśmy przez sześć godzin. Ale było wspaniale. Dziękujemy serdecznie. Wieczorem spakowaliśmy się dokładnie, po czym w dwóch samochodach udaliśmy się na lotnisko. Zajęło nam to półtorej godzinki - w końcu Malpensa jest położona około pięćdziesięciu kilometrów od Mediolanu. Wypakowaliśmy bagaże na wózek, i pozostawiliśmy rodzinę poczekali, sami zaś udaliśmy się na parking by zwrócić samochód. Wróciliśmy do hali odlotów, przenieśliśmy się do hali odpraw, oddaliśmy bagaże, odebraliśmy bilety i przyszedł czas na pożegnanie. Gdy Pan Andrzej nas opuścił, udaliśmy się do specjalnej poczekalni gdzie czekaliśmy na ekipę, która miała nas odprowadzić do samolotu specjalnym samochodem.

Dzień Siódmy. 06.03.2006.
***

Ostatni dzień to tylko przylot do Wrocławia o 01:20, chwila oczekiwania na bagaże. Przed terminalem czekał już znajomy kierowca z MPK, który najpierw odwiózł Kubę i rodzinę na Bielany, a potem jeszcze mnie do domu. Przed rozstaniem jedna z dwóch toreb firmowych z Ferrari, powędrowała do Kuby - to specjalny prezent dla niego. Mam nadzieję że się ucieszył.

Podsumowanie
***

Ponad tysiąc trzysta kilometrów, trzy godziny nagrań wideo, prawie półtora tysiąca zdjęć, niezapomniane przeżycia, kilka nowych fantastycznych osób, a to wszystko nie udałoby się gdyby nie pomoc sponsorów i przyjaciół, którym dziękujemy:

- Fundacji Agory
- CentralWings - Specjalne podziękowania dla Pani Marty Rakoczy
- Hertz Poland - Specjalne podziękowania dla Pani Kasi Okraszewskiej
- Wicekonsulowi z Polskiego Konsulatu w Mediolanie Panu Andrzejowi Szydło
- Ferrari - Panu Claudio Feroni, za pomoc w wejściu
- Ferrari - Pani Danieli, za doskonałą opowieść
- Lamborghini - Pani Robercie za doskonałe przewodnictwo
- Paniom Ewie i Sylwii - za niezmierzoną cierpliwość w oprowadzaniu po włoskich miastach

 

Przeczytaj artykuł o Kubie w Gazecie Wyborczej