Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2006-06-29
W słoneczny czwartek wybraliśmy się do ośmioletniego Adriana, który aktualnie przebywał w Szpitalu Wojewódzkim w Gdańsku. Zostaliśmy miło powitani przez chłopca i jego mamę. Na pierwsze pytanie "czy wie, dlaczego do niego przyszliśmy" bez chwili zastanowienia, z uśmiechem na twarzy, odpowiedział "spełnić marzenie" :). Wręczyliśmy mu lodołamacz, z którego bardzo się ucieszył, zdalnie sterowany wojskowy jeep to był strzał w dziesiątkę.
Błysk w oku chłopca podczas pierwszej jazdy mówił sam za siebie. Po skutecznym przełamaniu lodów przyszedł czas na miłą rozmowę o marzeniach, marzeniach, których jak się okazało Adrian ma wiele. Zaczęło się od gry na playstation, takiej wojskowej z jeepami, samolotami... wykrywaczami min i... długo by opowiadać ;). Kolejnym z marzeń malucha było spotkanie się z Jerzym Dudkiem, co więcej strzelenie mu gola. Wbrew naszym przypuszczeniom na tym się jednak nie skończyło. Miejsce, w które chciałby pojechać to Legolandu lub Disneylandu. I tak rozmawialiśmy, a marzeń na liście przybywało i w końcu mieliśmy dylemat, które z tych marzeń jest tym największym. Dla samego Adriana to było tez chyba jeszcze wielka niewiadoma, dlatego postanowiliśmy aby chłopiec pomyślał nad tymi marzeniami sobie jeszcze raz na spokojnie i zdecydował, które z nich jest tym największym.
Po niedługim czasie od spotkania Adrian był już zdecydowany. Marzeniem, które okazało się tym największym był świat pięknych bajek i wyśnionych marzeń, w którym Adrian bardzo chce poszaleć, bawić się i przenieść się w krainę magii... magii marzeń. Miejsce to zwane jest Disneylandem i tam właśnie Adrian w niedługim czasie zagości :).
spełnienie marzenia
2006-10-18
W dzień, w którym mimo późnej jesieni, słonko radośnie spoglądało zza chmur, (bo pewnie równie mocno cieszyło się z tego, że już niedługo spełni się marzenie Adriana:)), wyruszyliśmy do Paryża.
Po długim oczekiwaniu w hali odlotów w końcu znaleźliśmy się w autobusie wiozącym nas do samolotu, gdzie na rozładowanie zdenerwowania zaczęliśmy opowiadać historie o katastrofach lotniczych. W oczach Adriana pojawił się strach, ale siła marzenia była tak wielka, że dzielnie wkroczył na pokład samolotu i 2 godziny minęły tak szybko, że nawet się nie spostrzegliśmy, a byliśmy już na miejscu. Późnym wieczorem dotarliśmy do Sióstr Szarytek, (które za sprawą Miłosza-brata Adriana nazywaliśmy babciami, co siostrom się również bardzo podobało) i poszliśmy spać, by następnego dnia, wypoczęci ruszyć do Disneylandu.
Zaraz po śniadaniu wsiedliśmy w metro i po godzinie znaleźliśmy się pod bramą wejściową do krainy bajek. Jeszcze tylko krótka rewizja, czy aby na pewno nie mamy bomb w plecakach, odstanie w kolejce po bilety i Disneyland należy do nas!
Ale gdzie najpierw? Chwyciliśmy za mapki i już wiedzieliśmy- dom strachów! Następnie udaliśmy się na kolejkę górską. Taaak ręce do góry i jazda bez trzymaki, swoje odstaliśmy w kolejce, ale było warto. Po udanej przejażdżce zwiedziliśmy statek piracki, domek na drzewie i resztę obiektów jednej z czterech krain "świat przygód".
Po krótkim odpoczynku i obiedzie, gdy spacerowaliśmy alejkami spotkaliśmy bohaterów z bajek Disneya. Dżina, Swądka i wielu innych. Bez zastanowienia pobiegłam z Adrianem po autografy i uściśnięcie dłoni. Wciągu całego pobytu robiliśmy nawet zawody, kto zbierze ich więcej, ale po pierwszym dniu nasz marzyciel wygrał walkowerem. Odpuściłam, bo niestety jestem już za stara i większość nie chciała mi się podpisywać:(
Zabawy na karuzelach przerywaliśmy wizytami w sklepach, gdzie z rodzicami Adriana-Beatą i Jackiem sprawdzałam, czy do twarzy nam w najbardziej dziwacznych czapkach, a chłopcy Adrian i Miłosz czy wszystkie pluszaki są wystarczająco pluszowe. Pierwszy dzień minął bardzo szybko, zmęczeni wróciliśmy do "Babć", gdzie czekała na nas pyszna kolacja, po której padliśmy do łóżek.
Adrian nie chcąc tracić czasu, chciał zrezygnować ze śniadania, ale gdy w końcu po naszych namowach i prośbach zjadł kanapkę, rozpoczęliśmy drugi dzień zabaw w parku rozrywki. Dziś zaczęliśmy od krainy fantazji, gdzie poznaliśmy historię Pinokia i Królewny śnieżki, pokręciliśmy się w kolorowych filiżankach oraz zaliczyliśmy lot na pokładzie słonika Dumbo. Spędziliśmy 20 min w kolejce, by móc zrobić zdjęcie z Kubusiem Puchatkiem, jedną z najbardziej rozchwytywanych gwiazd Disneylandu, a jednocześnie największego idola Miłosza:)
Po obiedzie w restauracji rodem z bajki Toy Story zmagaliśmy się razem z Buzzem Astralem, ze strasznymi potworami z odległych planet. Pływaliśmy też łódką po miniaturowym świecie. Wprawdzie Adriana bolały nogi, ale się nie poddawał. Chciał zobaczyć jak najwięcej, poczuć jak najmocniej klimat tego bajkowego świata. Pod koniec dnia udaliśmy się na świąteczną paradę ( tak, tak chodzi o święta Bożego Narodzenia). Tutaj już są ubrane choinki, ozdoby świąteczne w sklepikach, a z nieba pada, wprawdzie z piany mydlanej, ale zawsze śnieg. Główną alejką wraz z melodią kolęd zmierzali w mikołajkowych czapkach Miki, Minie, Kaczor Donald, Kopciuszek i wiele innych postaci. Nie wystraszył nas nawet deszcz. Staliśmy i z otwartymi buziami podziwialiśmy to widowisko.
Trzeci i już niestety ostatni dzień w Disneylandzie zaczęliśmy od zbierania autografów. Adrian biegał wśród postaci z notesem i długopisem, a my za nim z aparatem, by uwiecznić to na zdjęciach. Dziś także poznaliśmy historię Piotrusia Pana, z radością wróciliśmy do zakręconych filiżanek i błądziliśmy w labiryncie razem z Alicją (tą z krainy czarów oczywiście;))
Trafiliśmy do świątecznego miasteczka i zamku piratów, gdzie płynąc statkiem poznaliśmy ich życie. Po krótkiej przerwie marzyciel zażyczył sobie, byśmy jeszcze raz przejechali się kolejką górska i postrzelali do stworków z innej galaktyki. Gdy już wydawać by się mogło, że widzieliśmy wszystko trafiliśmy na statek kosmiczny, który pilotował (zresztą jak sam przyznał, po raz pierwszy!) kapitan robot. Odbyliśmy lot w kosmos i szybko wróciliśmy na Ziemię, gdzie rozpoczynały się świąteczne występy.
Miki i przyjaciele śpiewali największe, światowe, świąteczne przeboje. Nagle wszystko ucichło i cały Disneyland zamigotał tysiącem barw. Wszystko świeciło: od lamp, przez zamek i choinkę, po skrzydełka dzwoneczka, dobrego duszka, przyjaciółki Piotrusia Pana. Wychodząc kupiliśmy wiele pamiątek, by przypominały nam o tym wspaniałym i bajkowym miejscu. Pomachaliśmy na do widzenia i wsiedliśmy do metra, gdzie Adrian chciał rozpakować swój prezent. By nie pogubić małych części zrobił to dopiero w pokoju. Przez resztę wieczoru zwykły świat przestał dla niego istnieć. Przeniósł się w swojej wyobraźni do krainy Mikiego Pirata.
Przedostatni dzień naszego wyjazdu spędziliśmy na zwiedzaniu Paryża. Na początek Wieża Eiffla. Winda szybko zawiozła nas na trzeci poziom, skąd mogliśmy podziwiać przepiękne widoki. Po wieży przyszedł czas na Łuk Tryumfalny i Pola Elizejskie, gdzie uwagę głównie męskiej części grupy przykuły salony samochodowe.
Po krótkim spacerze znaleźliśmy się pod Luwrem. Mała sesja zdjęciowa z charakterystyczną szklaną piramidą i ruszyliśmy dalej. Kolejnym punktem programu była kapliczka świętego medalika, gdzie udaliśmy się za namową naszych paryskich Babć. Podobno modlitwa tutaj uzdrowiła już niejednego chorego człowieka, wiec także i my oddaliśmy się krótkiej rozmowie z Bogiem.
Następnie było trochę włoskich akcentów we Francji - obiad w pizzerii. Po wizycie pod katedrą Notre Dame, gdzie karmiliśmy gołębie, wróciliśmy do sióstr na kolację. Podróżując metrem spotkaliśmy kilku rodaków, z którymi Adrian od razu nawiązywał rozmowę, opowiadając o Disneylandzie i postaciach z bajek, jakie tam spotkał. Wieczorem spakowaliśmy swoje rzeczy i poszliśmy na ostatni spacer na Pola Elizejskie. Było zimno, ale nasze serca rozgrzewała radość, jaką mieliśmy w sobie. Widząc uśmiech na twarzy Adriana wszyscyśmy wierzyli w cudowną moc marzenia, które właśnie, w ciągu ostatnich dni, "się spełniało".
Dzień wyjazdu spędziliśmy głównie w środkach transportu, bo najpierw metrem pojechaliśmy na parking, którego nie ma na żadnej mapie (taki parking widmo, tylko dla wtajemniczonych), a z niego autokarem na lotnisko. Po godzinnym staniu w kolejce, kontroli paszportowej i dokładnej rewizji zostałam pozbawiona pamiątki z Disneylandu przez pana celnika:( . Na szczęście to był koniec niemiłych wrażeń dnia dzisiejszego. Lot minął bardzo spokojnie. Adrian cały czas coś mówił i chciał przyciskać wszystkie guziki;) Po wylądowaniu w Warszawie, odebraliśmy swoje bagaże, pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę.
6 dni minęło bardzo szybko, ale mimo to zdążyły sprawić wiele uśmiechu na twarzy naszego marzyciela, który już dziś wie że koniecznie musi wrócić tam za rok:)