Moim marzeniem jest:
Koncert Jak Marzenie
pierwsze spotkanie
2008-05-18
W majowe, niedzielne popołudnie wybrałyśmy się na pierwsze spotkanie z braćmi Markiem i Jackiem. Chłopcy mieszkają w Krokowie pod Nidzicą z bratem i rodzicami. Od progu powitała nas niezwykle sympatyczna Mama, a chwilę później poznałyśmy chłopców i Tatę. Marek, najmłodszy z rodzeństwa ma 9 lat, choruje na zanik mięśni. Dzięki lodołamaczowi - torbie akcesoriów wędkarskich - przełamanie lodów okazało się wyjątkowo miłe i przebiegło błyskawicznie. Marek co chwila nurkował w torbie, prezentując i komentując "znaleziska": żyłki, haczyki, kołowrotek. Wiedziałyśmy, że obaj bracia lubią wędkować, ale nie spodziewałyśmy się spotkać zupełnie "zakręconych" fanów wędkarstwa. Okazało się, że każde wolne popołudnie chłopcy spędzają łowiąc ryby w pobliskim stawie. Miłością do wędkarstwa zaraził ich Tata. Teraz wszyscy mężczyźni w rodzinie to wędkarze. Tata jest do tego niezłym kucharzem. Ciasto Mamy, którym zostałyśmy poczęstowane, również było przepyszne, po kilku minutach na talerzach pozostały wyłącznie okruszki. Bardzo miło gawędziło nam się w tak miłym towarzystwie sympatycznej rodziny, przyszła też pora na zadanie najważniejszego pytania. Nie byłyśmy zbytnio zaskoczone odpowiedzią Marka, który wyznał, że marzeniem jego życia jest wybrać się na połów wielkich ryb na obfitujące w szczupaki łowiska Szwecji lub Anglii. Postaramy się Marku abyś mógł jak najszybciej pobić swój rekord życiowy i złowić niejedną wielką sztukę!
inne
2008-09-25
Wczesnym rankiem dziewiętnastego września wyruszyliśmy w długą podróż aby spełnić marzenia dwóch chłopców - Marka i Jacka. Chcieli oni zobaczyć na własne oczy prawdziwie duże ryby jak z telewizji w oceanarium w Bornemouth, oraz spróbować złapać kilka z nich w otwartym morzu. Pierwsze marzenie udało się zrealizować w pełni, drugie...tak prawie, a o tym jak to było poniżej.
Celem naszej wyprawy było malownicze, typowo turystyczne miasto Bornemuth, położone na brzegu morza, w południowej części Anglii. Miejsce dla nas idealne ze względu na blisko położone oceanarium, oraz dwa dużych rozmiarów mola, bezpośrednio z których można wędkować.
Oprócz Marka i Jacka pomóc spełnić marzenia pojechał z nami ich brat Dawid, mama chłopców, dwóch wolontariuszy oraz niezastąpiony kierowca naszego bombowca.
Dużą atrakcją była przeprawa promem z Francji do Anglii, dwugodzinny rejs, oraz widok pięknych, białych klifów w angielskim Dover, a także to, że chłopcy mogli po raz pierwszy w życiu zobaczyć inne kraje przez które przejeżdżaliśmy i w których zatrzymywaliśmy się na postoje w drodze do Anglii.
Po dwóch dniach podróży dotarliśmy na miejsce gdzie zobaczyliśmy upragnione duże ryby w miejscowym oceanarium. Nigdy nie zapomnę miny Jacka gdy wreszcie zobaczył ogromne piranie, rekiny, mureny, a nawet żółwie, czy koniki morskie. Szeroko otwarta buzia i ogromne oczy u tego na ogół bardzo spokojnego chłopca zrobiły na wszystkich duże wrażenie. Chłopcy wprawdzie żałowali, że nie można było łowić w oceanarium, ale nie można mieć wszystkiego...
Jako że wrażeń nie było nam mało wybraliśmy się również do drugiego oceanarium w miejscowości Playmouth. Tym razem było to oceanarium narodowe, więc spodziewaliśmy się jeszcze większych atrakcji. Takie nam zapewniły np. dwie ogromne sale które po wejściu przypominały kino, jednak zamiast ekranu, mieliśmy przed sobą ogromną szybę, a za nią między innymi dostojnie pływające, około trzy metrowe rekiny. Oprócz tego obejrzeliśmy film w trójwymiarowym kinie o pewnym małym żółwiu, którego dodatkową atrakcją były podskakujące w raz z rozwojem akcji krzesła, oraz pluskająca co jakiś czas wprost na nasze twarze woda, mająca chyba na celu przypomnienie nam co jakiś czas, że jesteśmy jeszcze w oceanarium.
Następnie przystąpiliśmy do próby polowania na duże ryby. Moja propozycja o użyciu harpunów, oraz kuszy została odrzucona, więc skorzystaliśmy z tradycyjnych wędek. Próbowaliśmy łowić na tradycyjne spławiki, oraz blachę, lecz bezskutecznie. Na ratunek przybyli nam jednak dwaj angielscy rybacy łowiący tuż obok nas. Złapali aż dwukrotnie malutkiego rekina, którego chociaż przez chwile mogliśmy potrzymać w rękach i zrobić sobie z nim zdjęcie, a jako że mamy z nim zdjęcie to przecież prawie to samo jakbyśmy sami go złapali.
Oprócz ryb niewątpliwą atrakcją wyjazdu był hotelowy kryty basen. Dlaczego? Otóż najmłodszy z chłopców dziewięcioletni Marek, dopiero od trzech miesięcy korzysta z wózka inwalidzkiego. Jego choroba się rozwija i Marek pomimo tego, że potrafił pływać, od utraty części sił w nogach bał się wchodzić do basenu. Jednak uzbrojony w pompowane kółko wokół brzucha, oraz napompowane rękawki postanowił że posiedzi na schodkach do basenu mocząc nogi. Jednak po pewnym czasie przełamując kolejne bariery strachu prosił o przejście na kolejny, głębszy schodek by wreszcie z delikatną pomocą zacząć pływać. Na początku widząc jego radość nie mieliśmy serca wychodzić z wody, jednak gdy po kilku godzinach, pomimo niemal sinych ust, ciągle nie było mu dość musieliśmy interweniować i niemal siłą wyciągać go z basenu. Korzystaliśmy z niego jeszcze kilkakrotnie, a na koniec Marek pływał niemal zupełnie samodzielnie. Wiem że było to dla niego bardzo ważne i to doświadczenie sprawiło, że utwierdziłem się jeszcze bardziej w przekonaniu, że warto uczestniczyć w tego typu akcjach jako wolontariusz do czego wszystkich gorąco zapraszam.
Tak więc marzenie zostało spełnione, pobyt w Anglii pełen atrakcji i nowych doświadczeń dla chłopców, a jestem pewien, że byli zadowoleni ponieważ po długiej dwudniowej podróży do domu, gdy się żegnaliśmy, chłopcy chcieli umówić się z nami na kolejny wyjazd, choćby znowu trzeba było przejechać samochodem ponad cztery tysiące kilometrów.
Serdecznie dziękujemy sponsorom: Tartakowi Dywity oraz firmie Elmark za zorganizowanie przejazdu chłopców wraz z ekipą do Wielkiej Brytanii.