Moim marzeniem jest:

Pobyt w zamku Neuschwannstein

Artur, 9 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Katowice

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2006-08-15

W świąteczne wtorkowe popołudnie wybrałyśmy się do Nakła Śląskiego, aby poznać marzenie Artura. Przywitali nas rodzice i sam "sprawca zamieszania" - Artur, chłopiec o uważnym, spokojnym spojrzeniu. Spokojny, pogodny Artur urzekł nas. Przywieziony przez nas lodołamacz nieco ośmielił Artura, zajęci rozpakowywaniem prezent powoli przełamywaliśmy wzajemne onieśmielenie. Jak się później okazało, tajemniczość chłopca ma źródło w jego niecodziennych zainteresowaniach. Początkowo nieco nieśmiały, wkrótce zwierzył nam się ze swoich fascynacji są nimi strategie walk (w tym komputerowe gry strategiczne), a przede wszystkim średniowiecze i wszystko, co się z nim wiąże. Temu niezwykłemu hobby towarzyszy oczywiście miłość do spotkań z przyjaciółmi i radosnego spędzania czasu na jeździe na rowerze czy grze w piłce. Nas jednak zaintrygowała fascynacja Artura średniowiecznymi zamkami i jak się wkrótce okazało-miałyśmy nosa... gdyż Artur zdradził nam swe marzenie. Jest nim pobyt w przepięknym bawarskim zamku Neuschwannstein. Chłopiec z pasją opowiadał nam ożyciu na średniowiecznym dworze pokazując swe książki pełne ilustracji i zdjęć średniowiecznych zamków a w naszych głowach już kiełkowała myśl, jak to Jego niezwykłe marzenie spełnić...Smutno nam był żegnać się z Arturem, ale trzeba nam było czym prędzej wyruszyć na poszukiwania możliwości spełnienia Jego niecodziennego marzenia. Żegnając się życzyłyśmy mu powodzenia w kolejnej bitwie i pewne Jego zwycięstwa odjechałyśmy. Z wielką radością zobaczymy się znów... na pięknym bawarskim zamku Neuschwannstein. 

inne

2007-05-14

Dzień 1.

W czwartek, 10 maja roku bieżącego umówiłam się z rodziną naszego Marzyciela, że w dniu następnym spotkamy się na lotnisku o godzinie 5 rano, aby rozpocząć naszą przygodę. Jak postanowiliśmy, tak się stało...o godzinie 5 rano w dniu następnym, którym był piątek, cała nasza piątka spotkała się na lotnisku, gdzie rozpoczęła się nasza przygoda.
Wszystkim nam udało się bezproblemowo przejść odprawę, zatem następnym krokiem naszej podróży stał się lot samolotem, którego nazwy niestety nie udało mi się spamiętać, ale wiem, że Artur ją pamięta, więc w razie pytań, proszę je kierować do Niego :)
Po wylądowaniu na lotnisku w Monachium oczom naszym ukazało się ogromne lotnisko...przepiękne, wielkie lotnisko. Chwilę potem, już siedzieliśmy w samochodzie, prowadzonym przez Tatę Artura, który wiózł nas do naszej bazy noclegowej.
Z każdą chwilą, kiedy zbliżaliśmy się do celu, ukazywały nam się coraz piękniejsze widoki. Gdy dotarliśmy na miejsce oczom naszym ukazał się prześliczny, mały i skromny pensjonat. Ku naszemu zaskoczeniu pozornie mały pensjonat okazał obszernym i nowoczesnym w środku. Każdy dostał swój pokój i własne łóżeczko, stąd też, zważywszy na wcześniejsze okoliczności wczesnorannych pobudek, Każdy z nas udał się na mały odpoczynek.
Po naszej niewielkiej drzemce, postanowiliśmy zwiedzić niedaleko położone, przepiękne bawarskie miasto, Füssen. Tam też udało nam się zobaczyć pierwszą historyczną budowlę - zamek z Füssen ...z którego murów rozpościerał się widok na przepiękne Alpy. Od tego momentu wiedzieliśmy, że zakochamy się w tym miejscu ;)
Po naszej pierwszej wycieczce wszyscy ze smakiem zjedli późniejszy obiad, żeby następnie wrócić do naszego pensjonatu i snem zasłużonych udać się spać.

Dzień 2.

Dzień kolejny, którym była sobota, rozpoczęliśmy od śniadania, aby mieć siły podczas całego dnia na realizację marzenia Artura.
Po śniadaniu, podczas którego uprzejmość gospodarzy były ogromna (kilkakrotnie pytali nas, czy aby na pewno niczego nam nie brakuje i czy wszystko nam smakuje;)) spakowaliśmy najpotrzebniejszy nam sprzęt i udaliśmy się na słynny zamek...Neuschwanstein.
W połowie drogi do zamku udało nam się dostrzec go po raz pierwszy ... wydawał się tak maleńki na tle gór, że aż trudno było nam uwierzyć, kiedy dotarliśmy na miejsce, że to ten sam zamek widziany wcześniej z drogi. Kiedy dotarliśmy na miejsce zamek wydawał się olbrzymi...przepiękny, wyglądem przypominał bajkowe zamki. Wszystkie jego zdobienia, wszystkie idealnie dobrane proporcje, wszystko wydawało się jak w bajce, a to dopiero był początek, bo...w środku jego wygląd przewyższał wszystko, co każdy z nas widział wcześniej. Każde malowidło w nim było inne, każde ręcznie wykonane, wszelkie sufity, zdobienia, wszystko to było ręczną robotą...aż zapierało dech. Do każdej komnaty w zamku wkradał się inny, aczkolwiek zawsze równie imponujący i przepiękny, jak wcześniejszy - widok z okna. Nie było w zamku chyba osoby, która choć przez chwilkę nie zazdrościłaby Ludwikowi II jego szczęścia i fantazji, i takiej która pomimo tego iż Ludwik II żył tylko 41 lat, nie chciałaby być na jego miejscu...myślę, że Artur również chciałby być jedną z takich osób. Myślę również, że doskonale odnalazłby się w zamku Ludwika...Artur doskonale wiedział gdzie się znajdujemy, na co patrzymy, co podziwiamy...naprawdę imponująca wiedza jak na 10-latka.
Kiedy już zachwyceni zamkiem opuściliśmy jego mury, nasze drogi skierowały się w kierunku kolejki górskiej na górę Zugspitze (2962 m.n.p.m.). Kiedy wjechaliśmy na nią oczom naszym ukazała się przepiękna panorama Alp. Wszystko to wydawało się jak oglądanie ziemi z lotu ptaka...nie sposób opisać wszystko, co można było stamtąd zobaczyć za pomocą słów, sprawia, ze to miejsce było takie wyjątkowe.
Kiedy wreszcie udało nam się trochę nasycić przepięknymi widokami rozpościerającymi się z góry, mogliśmy udać się na "ziemię", tzn. na tę wysokość nad poziomem morza, którą mój organizm toleruje najlepiej ?. Na dole Artur zadecydował, że idziemy coś zjeść, więc tak tez zrobiliśmy. Po obfitym obiedzie udaliśmy się jeszcze na małe zakupy, w celu zakupienia składników na kolację i obowiązkowo truskawek dla Marzyciela - wiadomo Król (Artur) musi jeść jak Król. Po całym dniu obfitującym w niezapomniane widoki każdy z nas udał się w krainę marzeń sennych, by tam chodź na chwilkę stać się Ludwikiem II...

Dzień 3.

Podczas śniadania nasze burzliwe rozmowy nie miały końca...wahaliśmy się pomiędzy formą spędzenia dzisiejszego dnia. Zastanawialiśmy się pomiędzy oddalonym pałacem na wodzie w Lihderhof''ie i położonym nieopodal zamkiem Hohenschwangau. Jako, iż następny dzień wydawał się być krótszy, niż ten dzisiejszy, postanowiliśmy dzięki namowom Pani Gospodyni, jechać do pałacu Linderhof. W drodze do niego odwiedziliśmy Wieskirche -przepiękny kościół, który słynie ze swoich uzdrawiających mocy. Pomodliwszy się o spełnienie największego marzenia Artura udajemy się w dalszą podróż.
Linderhof - bo to była nasza kolejna atrakcja tegoż dnia, przerażał przepychem...większość przedmiotów wykonana ze złota i szlachetnych minerałów. Wszystko przepiękne i niespotykane...pałacyk położony w przepięknym parku, wszystkie elementy idealnie ze sobą współgrają...chociaż raz każdemu przebiega przez myśl pytanie, dlaczego ten dobrobyt nie należy do niego.
Zwiedziliśmy przepiękny park otaczający Linderhof...zachwycaliśmy się wszystkim;) Nastąpiła kolej na punkt kulminacyjny tego dnia...zbudowanie tamy z kamieni na wodzie, o której Artur nieustannie mówił przez dwa wcześniejsze dni. Tata Artura znalazł idealne miejsce, aby się rozbić i już chwilę później siedzieliśmy i budowaliśmy zaporę:) W międzyczasie mała bitwa wodna...
Skończyliśmy budować tamę i zobaczyliśmy, że pogoda ma się ku pogorszeniu, dlatego czym prędzej popędziliśmy do samochodu i w pogodnym nastroju wróciliśmy do naszego pensjonatu, szukając w drodze powrotnej Coli - wydawać by się mogło, że nie było czego szukać, ale nie...w Bawarii wszystkie sklepy są pozamykane w niedzielę, toteż nasze poszukiwania trochę trwały. W międzyczasie naszych poszukiwań napotkaliśmy się na miejscowych...którzy nie dość, że nie chcieli nam udzielić informacji, to jeszcze mieszkali w mało przyjemnie pachnącej okolicy ;D W końcu nam się udało...znaleźliśmy stację benzynową, na której zaopatrzyliśmy się w ww. trunek. Pełni entuzjazmu i zaopatrzeni w colę wróciliśmy do pensjonatu, gdzie po zjedzeniu niewielkiej kolacji i obgadaniu wydarzeń z całego dnia udaliśmy się spać.

Dzień 4.

Ostatni dzień naszej wyprawy rozpoczął się wcześnie, żeby trwać jak najdłużej. Po śniadaniu, spakowaliśmy "małe co nieco" i udaliśmy się aby zobaczyć drugi z przepięknych bawarskich zamków/twierdzy - Hohenschwangau. Kiedy dotarliśmy na miejsce okazało się, że musimy trochę poczekać na naszą kolej, więc na przepięknym zamkowym dziedzińcu porobiliśmy sobie trochę zdjęć i zjedliśmy drugie śniadanie. Nareszcie przyszła nasza kolej...weszliśmy do zamku i oczywiście znowu wszystko idealne...skromniej niż we wcześniej zobaczonych zamkach, aczkolwiek i tak przepięknie. Nasze zwiedzanie rozpoczęło się od pierwszego piętra - sala bilardowa nazwa wymowna, więc tłumaczenie zbędne. Następnie obejrzeliśmy dawną jadalnię Króla, tzw. Halę Łabędziego Rycerza - wszystkie sztućce, naczynia, cała zastawa wykonana była złota...każdego kusiło, żeby sobie coś pożyczyć, jednakże zdecydowany sprzeciw Artura sprowadził nas na ziemię. Kolejnymi pomieszczeniami były: garderoba, sypialnia, pokój dzienny, i poczekalnia dla gości królowej - widać było kto królował w zamku:) Będąc na tym piętrze mieliśmy jeszcze przyjemność obejrzenia drugiego pokój dziennego królowej, z przepięknym srebrnym żyrandolem z Łabędami - będącym symbolem całego zamku. Zwiedzanie kolejnego piętra, rozpoczęliśmy od sali jadalnej, następnie poprzez jego garderobę, sypialnię, bibliotekę i pokój Authari (nazwa pochodzi od bohaterów z malowideł na ścianach), dotarliśmy do pokoju rycerskiego, którego ściany zdobiły malowidła przedstawiające sceny z życia średniowiecznego rycerza. Pokój rycerski, był ostatnim udostępnianym do zwiedzania, stąd też nasza wycieczka po Hohenschwangau zakończyła się właśnie w nim.
Podczas całego pobytu w okolicach Neuschwanstein i Hohenschwangau kusiło nas udanie się na most Marienbrücke, więc jako ostatni etap naszej wycieczki wyznaczyliśmy sobie właśnie dostanie się nań. Po złapaniu odpowiedniego autobusu, chwilkę później byliśmy już na moście... ech... przepięknie...widok z mostu mógł powalić...było widać przepiękne góry, przepiękny wodospad no i oczywiście przepiękne zamki...wszystko oczywiście przepiękne. Po wykonaniu masy zdjęć z miejscową atrakcją - Bawarem, jako iż czas nas gonił, udaliśmy się na obiad, a następnie do pensjonatu spakować się i ruszyć w podroż powrotną.
Podróż na lotnisko upłynęła szybko, i nam się zorientowaliśmy siedzieliśmy w samolocie i lecieliśmy do domu.

Podczas całej wycieczki wydawało się, że Artur miał więcej sił od nas. Kiedy my byliśmy my już skrajnie wyczerpani Artur naciskał, że chce zobaczyć więcej...:)

Niestety wszystko, co dobre musi mieć kiedyś swój koniec, dlatego po przeleceniu ponad 1400 mil, i przejechaniu wspólnie ponad 600 km nasze drogi się rozeszły...ale mam nadzieję, ze już niebawem znowu uda nam się spotkać :) Chciałam w imieniu Artura, Jego Rodziny, Fundacji i swoim podziękować Pani E. Szablewskiej, bez której sobotnie zwiedzanie zamku nie doszło by do skutku oraz władzom zamku, dzięki życzliwości, których obejrzenie zamku tak dokładnie i długo również by się nie odbyło.
 

Relacja Artura:

To był najwspanialszy wyjazd mojego życia! Nareszcie mogłem zobaczyć na własne oczy jeden z najładniejszych zamków naszego globu, zwiedzić go i dowiedzieć się jak żył w nim ówczesny król. Dodatkowo miałem przyjemność zobaczenia sąsiednich zamków i pałacyków. Przez cały też czas towarzyszyła nam Patrycja, która okazała się być mila koleżanka, służącą pomocą na każdym kroku. Miałem także okazje lecieć samolotem, co było dla mnie również ekscytującym przeżyciem, wszystko to sprawiło, iż był to niezapomniany wyjazd, szkoda tylko ze tak krotko..
.