Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2007-12-08
Doszły nas słuchy, że na jednym z oddziałów Poznańskiej Kliniki przebywa bardzo sympatyczna Młoda Dama imieniem Ania, której moglibyśmy sprawić troszkę radości i podładować zapasy pozytywnej energii, spełniając jej marzenie.
W sobotni poranek postanowiłyśmy więc odwiedzić Dziewczynkę. W szpitalu towarzyszy jej mama i całe stadko przesympatycznych pluszaków. Obie przywitały nas bardzo ciepło i radośnie. Ania ma 13 lat, jest skromną i uśmiechniętą młodą kobietką. Przyniosłyśmy ze sobą sporo nadmuchanych fundacyjnych balonów, które umieszczone gdzie tylko się dało, rozweseliły izolatkę Ani. Jeszcze więcej radości sprawił lodołamacz. Nie trudno się domyślić, z czego każda nastolatka ucieszy się najbardziej. Zestaw kosmetyków do upiększania i pielęgnacji, wywołał niegasnącą falę zadowolenia, zachwytów i westchnień, roziskrzył oczy Ani i Mamy także.
Opowiedziałyśmy o fundacji, po czym wręczyłyśmy zestaw kolorowych kredek i zielone kartki, aby mogła przelać na papier to, o czym w głębi serca marzy.
Dziewczynka doskonale wiedziała, co narysować. Pierwszy namalowany obrazek przedstawiał skrupulatnie namalowany samolot, sunący nad Bazyliką świętego Piotra i włoską restauracją. Szybko zorientowałyśmy się, że największym marzeniem Ani jest lot do Rzymu. Tam, bardzo chciałaby zobaczyć Bazylikę Św. Piotra, odwiedzić grób Jana Pawła II i dostarczyć nieco przyjemności swojemu brzuszkowi - w prawdziwej włoskiej restauracji zjeść pizze, spaghetti i lody włoskie. Drugi obrazek ukazał kolejne marzenie dziewczynki - szalony wyjazd do Disneylandu. Na trzeciej kartce znalazł się laptop i w ostatecznym w rankingu marzeń zajął szlachetne trzecie miejsce. Dziewczynka nie spodziewała się, że w spełnieniu marzenia uczestniczy cała najbliższa rodzina Marzyciela. Bo przecież przeżywanym szczęściem trzeba mieć z kim się podzielić, a kto zrozumie nas lepiej, niż nasi najbliżsi? Kiedy Ania dowiedziała się, że jeśli poleci do Włoch to razem z mamą, tatą i dwiema siostrami jej buzię rozświetlił uśmiech pełen szczęścia.
Przyszedł czas, by wykorzystać przyniesione przez nas kosmetyki i malowidła. Pomalowałyśmy Anię bardzo delikatnie i uwieczniłyśmy jej pierwszy (poza sylwestrowym) makijaż krótką sesją zdjęciową. To było bardzo miłe i uśmiechnięte sobotnie przedpołudnie! A marzenie... zrobimy wszystko, by je spełnić.
inne
2008-05-26
Choć termin spełnienia marzenia Ani był wyznaczony na 21 maja, to magia spełnianego marzenia zaczęła działać kilka dni wcześniej. Wtedy to spotkałam się z tatą marzycielki i przekazałam mu walizki na kółkach dla Ani i jej sióstr. Dziewczyny miały czas na spakowanie wszystkich rzeczy potrzebnych na podróż marzeń, a ja byłam pochłonięta załatwianiem ostatnich formalności. Ani się obejrzałam, a już byłam w drodze do domu marzycielki. Kiedy dotarłam do Zielonej Góry, wszyscy byli już prawie gotowi do wyjazdu. Bardzo szybko wybiła godzina 1 - dla wielu środek nocy takiej, jak każda inna, dla nas początek wielkiej podróży marzeń. Na Anię samochód podziałał jak kołyska - prawie od razu zasnęła. Myślę, że we śnie już była w samolocie do Rzymu.
21.05 Dzień pierwszy - "Idę ze swoją walizką na kółkach!"
W Berlinie byliśmy godzinę przed odprawą. Kiedy przechodziliśmy przez drzwi, Ania trochę zaspana, ale bardzo szczęśliwa, powiedziała z lekkim niedowierzaniem, że idzie na lotnisko ze swoją walizką na kółkach. Nie wiem czy chciała przekonać nas, czy samą siebie. Szybko ogarnął nas szał lotniskowych procedur. I pozostało nam tylko czekać na nasz samolot. Nagle jakaś pani wywołała nas z tłumu oczekujących i wskazała miejsca, na których mamy usiąść. Pracownicy lotniska wiedzieli, że Ania jest ich specjalnym gościem. Do samolotu wsiedliśmy pierwsi. Zajęliśmy miejsca i podekscytowani bardziej niż inni, bo dla nas wszystkich był to pierwszy lot, oczekiwaliśmy na start. Dwie godziny minęły błyskawicznie, ale po wylądowaniu nie wysiedliśmy od razu, ponieważ Ania została zaproszona do kokpitu. Nie wiem, czy ona była bardziej przejęta faktem, że może zobaczyć kabinę pilota, czy pilot tym, iż gości u siebie tę niezwykłą dziewczynkę. Z lotniska prawie bez problemów dotarliśmy do domu św. Gabriela. Brat Pierre już na nas czekał. Oprowadził mnie i rodziców po domu, ale już nie mógł się doczekać, kiedy pozna Anię, bo przecież to właśnie dla niej wszystko przygotowywał. Nawet nasz stolik był zarezerwowany na nią. Pierwszy dzień spędziliśmy na zapoznaniu się z Rzymem. Kiedy już udało nam się dotrzeć do centrum, poszliśmy na obiad. Co prawda Ania mała ochotę na spaghetti, ale kiedy przechodziliśmy koło pizzerii, zgodziła się ze mną, że spaghetti zjemy następnego dnia i zdecydowała, że zostaniemy w tej restauracji. Po obiedzie poszliśmy na plac św. Piotra, gdzie byliśmy umówieni z księdzem Rafałem. Ksiądz opowiedział nam o zwyczajach panujących w mieście i poradził jak się po nim poruszać. Bardzo zmęczeni wróciliśmy do domu na kolację.
22.05 Dzień drugi - "Jest lepiej, niż sobie wymarzyłam"
Po typowym włoskim śniadaniu wyruszyliśmy na podbój wiecznego miasta. Plan na dzień był prosty - zwiedzamy place i fontanny, a na obiad zjemy spaghetti. Pogoda nam trochę nie sprzyjała, bo momentami straszne padało, ale uśmiech Ani rozjaśniał zachmurzone niebo. Prócz licznych placów, schodów hiszpańskich i Panteonu odwiedziliśmy również wiele sklepów z pamiątkami. Na obiad poszliśmy na prawdziwe włoskie spaghetti. Później znowu trochę pochodziliśmy po centrum. Jako, że u nas w kraju było akurat święto Bożego Ciała, poszliśmy na mszę w polskim kościele. Po mszy ksiądz Rafał zabrał nas na kolację do restauracji przy największym placu w Rzymie. Magia spełnianego marzenia dała o sobie znać i do restauracji wszedł ksiądz, który miał załatwić dla nas mszę w Bazylice św. Piotra. Okazało się również, że ksiądz Jan i ksiądz Rafał się znają. Jakże małym miastem okazał się być Rzym! Kiedy zapytałam Anię, czy jest choć trochę tak, jak sobie marzyła, odpowiedziała mi, że jest nawet lepiej. Przez cały dzień radość biła od niej na kilometr i czuliśmy ją wszyscy. Po kolacji przeszliśmy się jeszcze pięknymi, wąskimi uliczkami i pojechaliśmy do domu.
23.05 Dzień trzeci - "Bardzo ważny gość"
Tego dnia mieliśmy poznać antyczny Rzym. Koło południa umówiliśmy się z księdzem Rafałem. Mieliśmy spotkać się przy Zamku św. Anioła. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc przeszliśmy się brzegiem Tybru i pozachwycaliśmy się pamiątkami ręcznie wykonywanymi przez Chińczyków. Znad Tybru poszliśmy na pizzę. Zrobiliśmy zakupy w sklepi z pamiątkami. I wyruszyliśmy na podbój rzymskich zabytków. Czas nas gonił, więc Forum Romanum zobaczyliśmy tylko z góry. Ksiądz jednak sporo nam o nim opowiedział. Później zeszliśmy na chwilę do więzień mamertyńskich - miejsca, gdzie więzieni byli Piotr i Paweł. Następnie udaliśmy się do Koloseum. Amfiteatr zachwycił nas wszystkich, a radość Ani wypełniła go po brzegi. Nie mogliśmy jednak zostać tam zbyt długo, bo byliśmy umówieni z księdzem Janem. Po drodze do Kolegium Polskiego mijaliśmy jeszcze Circo Massimo i Palatyn. W Kolegium ksiądz Jan pokazał nam pokój, w którym zgromadzone zostały pamiątki po Janie Pawle II. Opowiedział nam z czym się one wiążą i jak wyglądały kolejne pobyty naszego papieża w Kolegium. Był to dla nas moment głębokiego wyciszenia. Ania została poproszona o wpisanie się do pamiątkowej księgi, do której wpisują się "tylko bardzo ważni goście". Ksiądz pozwolił też, żeby moja mała marzycielka dotknęła ostatniej papieskiej sutanny Jana Pawła II. Później jeszcze zobaczyliśmy apartament Jana Pawła. Po zwiedzaniu Kolegium pożegnaliśmy się z księdzem Janem i poszliśmy jeszcze do ogrodów pomarańczowych, skąd rozpościera się piękny widok na Watykan. Do domu wróciliśmy naładowani pozytywną energią, którą zaraziła nas ta drobna, niepozorna dziewczynka. Do tej pory zastanawiam się, skąd ona brała tyle siły!
24.05 Dzień czwarty - "Idźmy za ludźmi w klapkach"
Po śniadaniu spędziliśmy w domu trochę więcej czasu niż zwykle. Półmetek naszej magicznej podróży mieliśmy już za sobą. Pogoda była bardzo ładna, więc postanowiliśmy udać się na plażę. Poruszanie się po Rzymie kolejką i metrem mieliśmy opanowane już prawie do perfekcji, więc bez problemu dotarliśmy na odpowiednią stację. Ale jak znaleźć drogę na plażę? Po prostu pójdźmy za tymi ludźmi w klapkach. Szybko dało się poczuć wiejący od morza przyjemny wiaterek. Na plaży robiliśmy to, co zawsze robi się na plaży - opalaliśmy się, spacerowaliśmy brzegiem morza, zbieraliśmy muszle. Woda była ciepła a słońce świeciło mocno. Prawie tak mocno, jak promienny uśmiech marzycielki. Nad morzem nie byliśmy długo, bo słońce było zbyt ostre. Zjedliśmy obiad przy plaży, a później pojechaliśmy na Lateran do Bazyliki św. Jana. Zobaczyliśmy jeszcze Święte Schody i poszliśmy na zakupy. Do domu wróciliśmy jak zwykle - na kolację.
25.05 Dzień piąty - Święta Anna
Tak, to już niedziela. Na mszę poszliśmy do kaplicy u "naszych" zakonników. A w południe byliśmy umówieni z księdzem Rafałem. Spotkaliśmy się na Placu św. Piotra. Tam wspólnie z papieżem i tłumem wiernych odmówiliśmy modlitwę Anioł Pański. Nauczeni doświadczeniem, że po włoskim obiedzie nie da się zjeść lodów, bo żaden człowiek by tego nie przeżył, postanowiliśmy zmienić kolejność. Tak więc poszliśmy do kawiarni i zamówiliśmy desery lodowe. Długo nie musieliśmy czekać, a kelner przyniósł nam ogromne lody. Magia znów nam towarzyszyła, bowiem spośród wszystkich możliwych restauracji i kawiarni my wybraliśmy Cafe Sant' Anna. Po włoskich lodach poszliśmy do centrum handlowego. Każdy chciał przywieźć z Rzymu jak najwięcej pamiątek. Do domu wróciliśmy szybko, bo czekał nas bardzo długi dzień.
26.05 Dzień szósty - Największe marzenie
Z samego rana spotkaliśmy się na Placu św. Piotra z księdzem Rafałem. Zeszliśmy do kaplicy w grotach watykańskich, gdzie ksiądz odprawił dla nas mszę. Po wspólnej modlitwie przeszliśmy do grobu Ojca Świętego Jana Pawła II. Wystarczyło kilka słów, a strażnik odpiął sznur i Ania mogła podejść do grobu. Teraz każdy był skupiony w modlitwie. Dla tej jednej chwili sześć dni temu przylecieliśmy do Rzymu. Choć wcześniej zwiedziliśmy całe miasto, zjedliśmy spaghetti i pizzę oraz lody włoskie dopiero teraz spełniło się największe marzenie Ani. Ania była bardzo szczęśliwa, a razem z nią cieszyli się wszyscy. Był to na pewno najbardziej wzruszający moment podczas naszego pobytu w wiecznym mieście. Po modlitwie przy grobie zwiedzaliśmy bazylikę. Zachęceni przez księdza Rafała, zdecydowaliśmy się wejść na kopułę bazyliki. Byliśmy 180 metrów nad ziemią. Ania dotarła na górę chyba najmniej zmęczona z nas wszystkich. To było ukoronowanie naszej podróży po Rzymie - całe miasto mieliśmy jak na dłoni. Później zjedliśmy śniadanie w watykańskiej restauracji i pożegnaliśmy się z księdzem. I ostatni raz pojechaliśmy na zakupy. Jednak szybko musieliśmy wrócić do domu po nasze rzeczy. Spakowaliśmy się i wyruszaliśmy na lotnisko. Brat Pierre pożegnał nas osobiście. Na lotnisko dojechaliśmy na czas, a cała odprawa poszła sprawniej niż mogłoby się wydawać. Przez małe okienko samolotu mogliśmy ostatni raz spojrzeć na Rzym. Nim się spostrzegliśmy już byliśmy w Berlinie. Myślałam, że radość Ani nie może już być większa niż w ostatnich dniach, ale gdy wręczyłam jej upominki z jej ukochanymi kotami, przekonałam się, że nie istnieje coś takiego jak limit szczęścia dziecka.
Tydzień spędzony w Rzymie był tak szczęśliwy dla Ani i jej rodziny dzięki:
Przyjaciołom z Friends od Fundacja Mam Marzenie z USA
wpłatom 1% podatku lubuszan
księdzu Rafałowi, który był naszym dobrym duszkiem, przewodnikiem i przyjacielem
księdzu Janowi, który najcieplej jak potrafił przyjął nas w Kolegium Polskim
bratu Pierre'owi, który w swoim domu traktował Anię jak gościa honorowego
Panu Wittchenowi, który podarował Ani wymarzoną walizkę
Tesco przy ul. Górczyńskiej w Gorzowie Wlkp., które również podarowało walizkę dla Ani