Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie
2008-10-21
Jak zwykle spóźniona. Wbiegam po schodach. Z lekką zadyszką i wiatrem we włosach. Wkraczam do Centrum Zdrowia Dziecka. Bez wątpienia jestem nie lada atrakcją - dzieci i dorośli z lekkim uśmiechem przyglądają się mojemu pośpiechowi i chęci zrobienia wszystkiego naraz.
Jeszcze rano wydawało mi się, że dzisiejszy dzień będzie zwyczajny. Zachmurzone niebo, ziąb... Jednak, tuż przed południem słońce na dobre rozbłysnęło na lazurowym niebie. W powietrzu - mimo końcówki października, dało wyczuć sie nutę wiosny. Wtedy byłam już pewna, "dzisiejszy dzień będzie inny".
Błąkając się po zawiłych korytarzach chemii dziennej, za drogowskaz obrałam dźwięczny śmiech dzieci - jak sie okazało słusznie. Niezastąpiona i zawsze zorganizowana Iza - weteranka warszawskich wolontariuszy, już była pośród wesołej gromadki. A ja nie miałam wątpliwości, które z nich to nasza Marzycielka. Mała, kobietka, o szekspirowskim imieniu, przenikliwym spojrzeniu, które roztaczało się z przepięknych sarnich oczu oraz uśmiechu którego nie można zapomnieć. I który na pewno będziemy wspominać w długie zimowe wieczory. Julka jest niezwykle otwartą, rezolutną i energiczną 5-latką. W jej dłoniach znajdował się już "lodołamacz", który nie spełnił swej pierwotnej roli, bowiem z Julką nie było czego przełamywać. Jednak kucyk Pony okazał się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Radość aż promieniowała z małej dziewczynki, ponieważ kocha ona wszystko co ma cztery i więcej "łapek". To prawdziwa i oddana miłośniczka zwierząt. Wyznała nam, że w domu ma pieska, za którym bardzo tęskni.
Po chwili zabawy, jak prawdziwy i honorowy przedszkolak, "udostępniła" kucyka zafascynowanemu ową zabawką chłopczykowi. Natomiast ona sama zabrała się do... rysowania marzenia. Inwencja twórcza pochłonęła ją bez reszty. Po chwili na kartce zaczęły pojawiać się postacie. Wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenie z Izą już widziałyśmy o co chodzi małej Marzycielce. Jednak cierpliwie czekałyśmy i rozkoszowałyśmy się cudownym towarzystwem tej niezwykłej osóbki. I w końcu padło MARZENIE.
Marzenie cudowne, powiązane oczywiście z jej wielką miłością - zwierzętami. Nasza Julka, mimo tak młodego wieku pragnie wziąć na siebie bardzo odpowiedzialne zadanie. Choć na jeden dzień chce zostać weterynarzem, opiekować się, doglądać i karmić malutkie i troszkę większe zwierzęta, chce wiedzieć jakie są ich zwyczaje, co lubią, a czego nie. A to wszystko ma mieć miejsce nie byle gdzie bo w Zoo.
Głęboko wierzymy że już nie długo urzeczywistnimy jej marzenie, a jeśli możesz nam pomóc skontaktuj się z nami:
Natalia S. -
Iza D. -
inne
2009-06-02
Na realizację tego marzenia czekali wszyscy: wolontariusze, pracownicy ZOO, a przede wszystkim sama Julcia wraz z rodziną. Od pierwszego spotkania upłynęło już trochę czasu, aura za oknem powoli stawała się przychylniejsza różnego rodzaju atrakcjom, dlatego też pewnego dnia stwierdziłyśmy: to już. I oto zaczęła się wielka przygoda...
- Wow! Ale fajnie – mała Julia nie mogła wyjść z podziwu zobaczywszy apartament warszawskiego hotelu Residence Diana, w którym to miejscu miała spędzić noc poprzedzającą TEN dzień. Duże łóżko, wielka wanna z bąbelkami – wszystko to stanowiło dla dziewczynki nie lada atrakcję. A przecież było tylko przedsmakiem kolejnych wydarzeń.
Czwartek, ostatni dzień kwietnia – tę datę wybrałyśmy na realizację marzenia Julii. I już od świtu pierwsze promienie wiosennego słońca utwierdziły nas w przekonaniu, że to był dobry wybór. Pogoda sprzyjała nam od samego rana – blask słońca, wiosenny wiaterek – wszystko to sprzyjało spacerom, a takowy właśnie mieliśmy w planach.
Droga do ZOO upłynęła szybko, pomimo małych problemów z orientacją w terenie (ach te warszawskie remonty, objazdy i inne drogowe roboty...). Kilka minut przemiłej podróży w cudownym towarzystwie i już staliśmy za bramą warszawskiego ZOO. Oto marzenie Julii zaczęło się spełniać...
Tuż przed wejściem do ZOO przywitała nas ekipa TVN Warszawa, która zaciekawiona tym niezwykłym wydarzeniem, jakim miała być realizacja marzenia Julki, postanowiła uczynić tego dnia z naszej Marzycielki prawdziwą gwiazdę – dziewczynka dostała swój własny mikroport i od tej pory każdy jej krok śledziła kamera. Po chwili dołączyła kolejna ekipa telewizyjna wraz z reporterami Kuriera Warszawskiego. Julii obecność mediów nie stresowała ani trochę, niczym wielka gwiazda małego ekranu przechadzała się alejami ZOO, komentując od czasu do czasu i cierpliwie odpowiadając na pytania ciekawskich reporterów.
Jednak prawdziwa przygoda zaczęła się w momencie przyjścia pani, która zgodziła się oprowadzić naszą Gwiazdę po ZOO, pokazać jej wszystkie zakamarki parku i wprowadzić w miejsca na co dzień niedostępne dla zwykłych odwiedzających.
Pierwszy etap – wizyta w Ptasim Azylu, chlubie obecnego dyrektora ZOO, miejscu, do którego trafiają chore ptaki i poddawane są odpowiednim kuracjom, aby jak najszybciej wrócić do zdrowia. Julia, dzięki uprzejmości pani weterynarz, mogła na chwilę przeistoczyć się w prawdziwego lekarza – obejrzeć i zrobić zastrzyk przestraszonemu ptaszkowi, poobserwować krew pod mikroskopem (poświęciła się sama pani doktor!), zwiedzić cały Azyl oraz pogłaskać małych mieszkańców „ptasiego szpitala”.
Następnie całą grupą wybraliśmy się na spacer – cudowna pogoda potęgowała magiczny efekt całego przedsięwzięcia. Wszyscy mieszkańcy ZOO wylegiwali się w cieple słonecznych promieni, w związku z czym mogliśmy podziwiać ich w całej okazałości – słonie, goryle, małpki, antylopy, różnego rodzaju koty – wszyscy postanowili przywitać Julię w swoim domu.
Wiele emocji wzbudziły w naszej Marzycielce żyrafy – te długie szyje, piękne futerka… Największą frajdą była jednak możliwość (oczywiście niedostępna dla zwykłych gości ZOO) nakarmienia ulubionych zwierzątek Julki. Żyrafom niesamowicie zasmakowały kwiatki zerwane przez dziewczynkę – z drobną pomocą taty mogła samodzielnie podać przysmaki zwierzakom, a następnie pogłaskać ich długie szyje. Tak się Julci spodobało dokarmianie łakomczuchów, że w drodze powrotnej musieliśmy raz jeszcze przejść obok żyraf i podać im kolejną porcję świeżo zerwanych mleczy.
Tuż po opuszczeniu „strefy żyraf” udaliśmy się na drugi koniec ZOO – tam swój gabinet ma pan weterynarz. Na spotkanie z nim właśnie Julka czekała najbardziej. Pierwszą, która przywitała nas tuż przed budynkiem, w którym mieścił się gabinet doktora, była koza Balbina – przemiła gospodyni terenu, łasa na komplementy i wszelkie przejawy czułości, a także odrobinę smakowitych polnych kwiatów. Po chwili, widząc, że posiadamy trochę smakołyków w postaci kartek, toreb czy kamery Balbina stała się naszą najlepszą przyjaciółką i nie odstępowała nas na krok, aż do samych drzwi gabinetu.
Wizyta w gabinecie, a raczej klinice weterynaryjnej była dużym przeżyciem – wszystkie medyczne sprzęty, stoły, wagi okraszone opowieściami pana doktora zrobiły na nas duże wrażenia. Na koniec Julcia otrzymała pamiątkę – kolec jeżozwierza oraz nóżkę antylopy (nie chcemy wiedzieć, co się przytrafiło zwierzątku...), które na pewno będą jej przypominały o dniu spędzonym w warszawskim ZOO.
Następnym punktem w programie wycieczki okazał się... Spacer z tygrysem! Najsłynniejsza tygrysica warszawskiego ZOO, Zoja, wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką, suczką Fridą, jak co dzień wybrały się na spacer alejami ZOO. Oczywiście wzbudzały nie lada zainteresowanie wśród gości, jednak Julia tego dnia mogła podejść najbliżej i obserwować zachowanie tygrysicy z bliska. Cóż to było za przeżycie – obserwacja wielkiego dzikiego kota bawiącego się z psem (sic!), pływającego w ogrodowym oczku wodnym (koty lubią wodę? Tygrysy jak najbardziej!) i pozującego do zdjęć ciekawskim turystom. Po kilkudziesięciu minutach spacer dobiegł końca – pożegnaliśmy grzecznie Zoję (któż by śmiał jej się przeciwstawić?) i udaliśmy się na krótki odpoczynek. W jego trakcie Julia udzieliła kilku wywiadów, zapozowała do zdjęć, aż w końcu troszkę już zmęczona (ale tylko chwilowo!) udała się na zasłużony posiłek – ogromny talerz frytek i lody.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a właściwie to zachodziło powoli za ciemne chmury, które niepostrzeżenie zebrały się nad Warszawą. Pogoda niestety pod koniec dnia popsuła nam nieco plany, które obejmowały jeszcze spacer po Łazienkach. Ale nic straconego! Zamiast tego Julia wraz z rodziną mogła zebrać siły przed dalszą podróżą. Dzień, TEN dzień powoli się kończył. Pozostały piękne wspomnienia, mnóstwo zdjęć i satysfakcja ze zrealizowanego dziecięcego marzenia. A w planach? Oczywiście zaległy spacer po Łazienkach i kolejne dni w towarzystwie naszej Marzycielki, maleńkiej wróżki Julki.
Dziękujemy Ci Julciu za ten wspaniały dzień, za uśmiech i radość – dzięki Tobie wróciliśmy wszyscy do krainy dziecięcej fantazji. Czekamy na kolejne spotkania!
Szczególne podziękowania dla: