Moim marzeniem jest:
Michał Wiśniewski- ich troje
pierwsze spotkanie
2006-01-07
Nowy Rok rozpoczął się dla nas bardzo pracowicie... Trwa on zaledwie kilka dni, a nam udało się odwiedzić kolejną już Marzycielkę. Anetka cierpi na dystrofię mięśniową, mieszka w niewielkiej miejscowości w okolicach Lublińca, do której z kilkudniowym opóźnieniem, spowodowanym przez niesamowite ilości śniegu dotarłyśmy w południe. Aneta, pomimo tego, że okazała się nadzwyczaj cierpliwą osobą, odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu udało nam się spotkać!
Z przyjemnością oglądała starannie zapakowane przez nas prezenty, które stworzyłyśmy specjalnie dla naszej Marzycielki. Były to gadżety z Michałem Wiśniewskim, za którym Anetka wprost przepada, a także książka o kotach, które również Ją interesują.. Kiedy widziałyśmy w mieszkaniu Anetki mnóstwo rzeczy, na których widniał wizerunek lidera grupy Ich Troje zaczynałyśmy podejrzewać, że marzeniem naszej nowopoznanej koleżanki będzie spotkanie z Michałem.. I nie rozczarowałyśmy się wcale:)
Nie dosyć że marzeniem dziewczynki jest spotkanie z Michałem Wiśniewskim, to najlepiej gdyby to był cały z nim dzień. A naprawdę cudownie byłoby gdyby Marzycielka mogła odwiedzić Gwiazdę w jego własnym domu, dowiedzieć się jak wygląda jego dzień, przyjrzeć się jego obowiązkom i przyjemnościom choć przez chwilę i oczywiście porozmawiać!
Zapewniłyśmy Anetkę, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby spełnić Jej marzenie. Dodatkowo, spełniając naszą proceduralną prośbę, nasza Marzycielka zakomunikowała, ze jej drugim, rezerwowym marzeniem jest spotkanie Keanu Reevsa. Co za wyśmienite towarzystwo... Tacy Panowie...
Jesteśmy pewne, że już niedługo Anetka będzie cieszyła się spotkaniem ze swoim Idolem! Postaramy się doprowadzić do tego jak najszybciej! Nie będziemy juz wystawiać na próbę Jej cierpliwości...
inne
2006-06-27
Za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, a właściwie za mnóstwem skrzyżowań i mijanych miast stoi dom. Nie jest to jednak zwykły dom, ale dom w jakiś sposób magiczny, dom, w którym spełniają się marzenia...
Długo by opowiadać o wszystkich emocjach, które towarzyszyły nam od samego rana, a których nie sposób ubrać w słowa. Dość, że ten dzień na długo pozostanie w pamięci nas wszystkich, a szczególnie pewnej dziewczynki przeuroczej, Anetką zwanej, dzięki której zaszczyt mieliśmy i przyjemność prawdziwą uczestniczyć w niezwykłych wydarzeniach pięknego, czerwcowego dnia.
Ale od początku...
Tygodni wiele temu Anetka została naszą Marzycielką i zdradziła nam pragnienie swe największe - spotkanie z Michałem Wiśniewskim. Splotem przyczyn różnych jej cierpliwość na próbę wielką została wystawiona, ale jak sama nam później przyznała "na taki dzień warto było czekać długo".
Zgodnie z życzeniem wypowiedzianym, by nic wcześniej nie wiedzieć i za długo się nie denerwować, dopiero z rana samego tego dnia wyjątkowego Anetka dowiedziała się, że nadszedł tak wyczekiwany przez nią moment i nie pozostaje jej nic innego jak ubrać się i czekać cierpliwie na przyjazd Pana Czarka, który wozem swym olbrzymim na spełnienie marzenia zawieźć nas zechciał.
Dla naszego przemiłego pana kierowcy to Anetka była słoneczkiem świecącym mocniej od tego na dworze (upał panował ponad 30 stopniowy), była też gwiazdą największą spośród wszystkich, które kiedykolwiek oczy śmiertelników zwykłych widziały. A że Pan Czarek w kwestii tej rację miał niezaprzeczalną wiedzą wszyscy Ci, którzy kiedykolwiek widzieli jej uśmiech. Podróż upływała nam więc w humorach wyśmienitych, choć nasza Marzycielka mówić za wiele nie chciała, bo przecież trzeba było jeszcze wszystko sobie przemyśleć i poukładać w główce to, o czym będzie z Idolem swym rozmawiać. Nam więc pozostawało zabawianie rozmową, by ukryć zdenerwowanie i szereg kłębiących się pytań jak to wszystko wyglądać będzie i czy na pewno wszystko się uda... Pociechą fakt był, że wątpliwości towarzyszą przy spełnieniu marzenia każdego, więc tego dnia również opuścić nas nie mogły, choć wiadomo, że przy spełnianiu marzeń wszystko dzieje się wspaniale..
Jechaliśmy i jechaliśmy i każda minuta zmniejszała odległość dzielącą nas od spełnienia marzenia. Z każdym kilometrem przebytym zwiększało się też towarzyszące nam napięcie. Na szczęście nasz pan kierowca wiedział, że nawet drobne przyjemności potrafią cuda zdziałać i aby zdenerwowanie nasze zmniejszyć z trasy zjechał, by lodami nas uraczyć, które atmosferę nieco ochłodzić zdołały. Minęliśmy miast małych i dużych wiele, pól czerwieniejących makami sporo, wsi malutkich i tych większych nieco ilość ogromną... Aż wreszcie moment tak wyczekiwany nastąpił i pod bramą Michała wóz nasz się zatrzymał.
Drżąca ręką dzwonek wcisnęłam by o przybyciu naszym powiadomić. Kiedy tylko padła nazwa Fundacji brama otwarła się szeroko i marzenie stało się rzeczywistością...
Dopiero teraz można było poczuć prawdziwą atmosferę tego dnia. Magia krążyła w powietrzu wokół nas wszystkich, a kiedy tylko Ania Świątczak wyszła by nas powitać całe zdenerwowanie i niepewność zniknęły, bo wiedzieliśmy, że wyczekiwanymi gośćmi jesteśmy. Od tej chwili nie było już wątpliwości, że coś może się nie udać. Ania zaprowadziła nas na tyły domu i ulokowaliśmy się przy stoliku cieniem przysłoniętym, wśród drzew zielonych pachnących latem i wakacjami. Pozostało tylko pytanie: "Gdzie jest Michał?". Na odpowiedź długo nie trzeba było czekać. Michał pojawił się po chwili i po serdecznym powitaniu przyszedł czas na rozmowę. A rozmowy toczyły się naprawdę o wszystkim, począwszy od rzeczy błahych, na tych całkiem poważnych skończywszy. I tylko nasza Marzycielka słów za bardzo z siebie wydobyć nie mogła, bo przecież jej "Marzenie" siedziało tuz obok i mówiło do niej specjalnie, i nawet gdyby zechcieć można by rękę wyciągnąć i dotknąć, by przekonać się, że to wcale nie sen... Wreszcie i Anetka mowę odzyskała i o szkole swej poopowiadała, paskiem biało - czerwonym się pochwaliła, a nas wzruszenie ogarniać zaczęło, że spotkania tak niezwykłego świadkiem stać się mogliśmy.
A to wrażeń początek dopiero... Po ochłodzeniu się z pomocą napojów przeróżnych zimnych, zaproszeni do domu zostaliśmy, do miejsca, które atmosferą zaczarować nas miało. Owo pomieszczenie tajemnicze w osłupienie nas wprowadziło i nie wiedzieliśmy, w którą stronę głowę obrócić by zobaczyć jak najwięcej. Na ścianach wisiały płyty złote i platynowe (a nawet płyta platynowa sześciokrotnie!), ile tego wszystkiego było zliczyć nie sposób. Udało nam się również obejrzeć symulator lotu, który z zafascynowaniem wielkim podziwialiśmy. Później nastąpiły chwile niezwykłe i niezapomniane, wzruszeniem ogromnym okraszone. Dane nam było piosenek z płyty powstającej dopiero posłuchać, poznać tajniki muzyki zespołu tworzenia, a także dowiedzieć się na czym polega śpiewanie po "belgijsku". Momentem, w którym łza w oku się kręciła było wspólne śpiewanie przez Michała, Anię i naszą Marzycielkę drogą piosenki, która ujęła nas tekstem pięknym, a którą niewiele osób przed nami zaszczyt usłyszeć pewnie miało, że o wspólnym śpiewaniu nawet wspominać nie będę...
Wierzcie lub nie, ale w powietrzu krążyło coś takiego, co nie pozwalało nam nawet na pstrykanie zdjęć zbyt często, by nie zburzyć tej atmosfery niezwykłej i tej magii zewsząd nas otaczającej nie spłoszyć.
Później jeszcze rozmowa na tarasie się toczyła, autografów rozdanie się odbyło i trzeba było powoli zbierać się do wyjazdu. Jeszcze sesja zdjęciowa malutka pod domem Michała i pożegnanie serdeczne z nadzieją na spotkanie kolejne i obietnicami przybycia na koncert, jeśli tylko grać będą na Śląsku...
Na pożegnanie z całych sił machać zaczęliśmy i ku stronom rodzinnym powracać przyszła pora. Podczas posiłku późnego, na który zdecydowaliśmy się zjechać z trasy (bo zgodnie z sugestią Pana Czarka nadeszła pora na małe, puchatkowe "co nieco") Anetka wyznała nam, że "żałuje, że już po wszystkim, ale sama wie, że wszystko co dobre szybko się kończy". Choć czas jest sprawiedliwy i cały czas biegnie tak samo, to mimo iż spędziliśmy go w domu Michała całkiem sporo, wydawało nam się, że minęła tylko chwila, dopiero spojrzenie na zegarek uświadomiło nam jak długa była ta "chwila"...
Chyba rację ma nasza Marzycielka kochana, która na laurce stworzonej dla Fundacji napisała: "Ze szczęściem bywa czasami tak jak z okularami, szuka się ich, a one siedzą na nosie. Tak blisko...!". Bo rzeczywiście często szukamy szczęścia gdzieś daleko, zupełnie nie dostrzegając tego, co jest tuż obok. Dla mnie największym szczęściem była dziś radość małej dziewczynki, niezmącona przez chwilę żadnymi troskami i zmartwieniami, radość szczera, radość ogromna, radość wymalowana na twarzy... Anetka wróciła do domu szczęśliwsza i bardziej uśmiechnięta, ale i my wróciliśmy jacyś odmienieni... W końcu nie co dzień jest się świadkiem spotkań niezwykłych, spotkań wymarzonych, spotkań tak wyczekiwanych...