Moim marzeniem jest:
pierwsze spotkanie - poznanie marzenia
2023-10-25
Dziś mieliśmy niezwykłe spotkanie z 8-letnim Miłoszem, chłopcem, który mimo trudnej sytuacji zdrowotnej, promieniał radością i niezłomnym duchem. Miłosz przebywa obecnie w szpitalu, gdzie poddawany jest leczeniu chemioterapią.
Miłoszowi najbardziej zależy na tym, aby w przyszłości dostać drewniany domek do zabawy, którym mógłby dzielić się z bratem. Jego twarz rozświetlała się opowiadając o tym, jakie zabawy mogliby razem przeżywać w tym małym domku. W oczach Miłosza widziałam już te niezapomniane chwile, kiedy razem budowaliby swoje małe królestwo.
Ale to nie koniec marzeń Miłosza. Pragnie również, aby przy ich domu powstał plac zabaw, na którym znajdą się dwie huśtawki i mała ścianka wspinaczkowa. Opowiadał o tym z niebywałym entuzjazmem, jak gdyby już teraz widział się na tym placu, bawiąc się razem ze swoim bratem. Jego rysunki, na których zapisał swoje marzenia, były pełne szczegółów i kolorów. Domek musi być koniecznie w pomarańczowo-żółte pasy!
Miłosz to także mały fan gry "Mario Bros." i wierny kompan w szpitalnej codzienności. Ma ze sobą pluszaki Mario, puzzle i konsolę do gry. To właśnie Mario sprawia, że Miłoszowi udaje się uciec od rzeczywistości szpitalnego pokoju, gdzie czasem musi znosić trudne chwile. Grając w Mario, czuje się jak bohater przygód, gotów do pokonywania każdej przeszkody.
Wyraził swoje pragnienie, aby już wiosną móc bawić się na nowym placu zabaw obok swojego domu, na który tak bardzo czeka. To marzenie dodaje mu sił w walce z chorobą.
Spotkanie z Miłoszem było dla nas niesamowitym przeżyciem. Nasz Marzyciel emanuje pozytywną energią i determinacją, której można tylko pozazdrościć. Jego marzenia o drewnianym domku, placu zabaw i przyszłości spędzonej z bratem są prawdziwą inspiracją. Trzymamy kciuki za Miłosza i życzymy mu, aby to marzenie spełniło się wkrótce.
spełnienie marzenia
2024-06-08
Marzenie Miłosza spełniliśmy w jeden z najgorętszych dni w roku, 8 czerwca termometry pokazywały 32 stopnie, a na niebie próżno było szukać choćby najmniejszej chmurki. Oprócz słońca, temperaturę podnosiły towarzyszące nam emocje, bo dzień spełnienia marzenia dla wszystkich jest wyjątkowy, a data często zapamiętywana na długo, również przez wolontariuszy. Domek postawiony przez firmę P.P.H.U. MADERA - KACPER DUTKIEWICZ, o którym Miłosz nic nie wiedział, czekał już na nas od kilku dni i aż się prosił, żeby go pomalować, więc bez zwłoki ruszyłyśmy w drogę.
Chwilę przed godziną 11:00 minęłyśmy tabliczkę z nazwą miejscowości “Żary”, żeby 5 minut później zameldować się pod domem, a dokładniej w ogrodzie naszego Marzyciela, który ten weekend spędzał u babci i dziadka. Na miejscu czekał już na nas tata, który zapewnił, że Miłosz nic nie wie i zdradził, że zrobili wszystko, żeby się niczego nie domyślił - nawet rozmowy na temat naszego przyjazdu prowadzili między sobą po angielsku, to się nazywa determinacja i kreatywność! Domek postawiony przez firmę XXX o którym Miłosz nic nie wiedział, już na nas czekał i aż się prosił, żeby go pomalować.
Spokojne, że nie zostaniemy przyłapane na gorącym uczynku i uzbrojone w pędzle, wałki, farby i uśmiechy od ucha do ucha zabrałyśmy się do pracy, zaczynając od omówienia projektu (rysunku) naszego Marzyciela. Musiało być idealnie, więc wzięłyśmy sobie mocno do serca projekt! Podzieliłyśmy się więc na dwa zespoły, wg kolorów i mniej więcej ustaliłyśmy co, która z nas maluje, jaką farbą i jakiego koloru mają być okna, drzwi i podłoga. To dobry moment, żeby napisać, że z początku mama próbowała przekonać Miłosza do zmiany kolorów - na mniej rzucające się w oczy. Jednak ta “misja” zakończyła się fiaskiem, więc stanęło na żółtym i pomarańczowym. Szybko okazało się, że pomalowanie drewnianego domku w dwukolorowe paski do najłatwiejszych rzeczy nie należy, ale właśnie takie wyzwania sprawiają nam najwięcej satysfakcji. Każda z nas w trakcie malowania odkryła swoje ukryte talenty. Asia okazała się specjalistką od malowania szczebelków, a z jedna z Eliz niczym zając kicała bez problemu po drabinie, malując ochoczo okna i górne części domku. Kasi talentem okazała się umiejętność skutecznego chowania przed słońcem - nogi domku, tył i spód to jej robota, a druga Eliza to mistrzyni w dostrzeganiu miejsc, w których trzeba coś domalować (gdyby nie Asia to chyba spędziłaby tam całe lato, bo zawsze może być lepiej). Warto zaznaczyć, że w między czasie, jeden z małych sąsiadów (na oko 8 latek) utwierdził nas w przekonaniu, że bardzo dobrze nam idzie to malowanie (pozdrawiamy ;)).
Z minuty na minutę domek coraz bardziej przypominał ten z rysunku. Energii dodawała nam rytmiczna muzyka oraz przerwy na pyszności przygotowane przez mamę Miłosza - zdrowy obiad i pyszne ciastka dodawały sił, a w pracy towarzyszył nam również młodszy brat Marzyciela oraz czworonożny przyjaciel rodziny. Dochodziła godzina 17:00 gdy ostatnie pociągnięcie pędzlem zostało zrobione i przyszedł czas na umycie okien, podłogi i wstawienie mebli - dokładnie takich jak w projekcie. W ruch poszły więc gąbki, ręczniki i mopy mając nadzieję, że przy odbiorze nasz Marzyciel nie zrobi testu białej rękawiczki. ;)
Po wstawieniu kuchni i wygodnych puf do siedzenia domek był gotowy na przekazanie w ręce właściciela, który w międzyczasie dzwonił do rodziców pytając kiedy po niego przyjadą.
Przebrałyśmy się w fundacyjne koszulki i razem z mamą nadmuchałyśmy kilkadziesiąt balonów ozdabiając ogród, domek i huśtawki. Zrobiło się jeszcze bardziej zielono. Byłyśmy gotowe i z niecierpliwością czekałyśmy na przyjazd Miłosza, bo bardzo byłyśmy ciekawe jego reakcji. Była godzina prawie 18:00 jak mama razem z Miłoszem dotarli pod dom. Widać było ogromne zaskoczenie i ogromną radość. Początkowa nieśmiałość szybko ustąpiła na rzecz uśmiechu i śmiałego sprawdzenia wszystkich elementów placu zabaw - ślizgawki, ścianki wspinaczkowej i huśtawki. Oczywiście najwięcej atencji Miłosza otrzymała wymarzona kuchnia, a do swojego domku zaprosił całą rodzinę, łącznie ze swoją czworonożną ulubienicą. Nasz Marzyciel twierdząco i z błyskiem w oku odpowiedział na pytanie czy spełniło się jego marzenie. W naszych oczach oprócz błysku, wnikliwy obserwator dostrzegłby łzy wzruszenia, bo w takich chwilach radość przeplata się z wzruszeniem. Oficjalnie przekazałyśmy certyfikat, zrobiłyśmy zdjęcia i po ostatnich pożegnalnych uściskach cała rodzina na czele z Miłoszem odprowadziła nas do auta. Ruszyłyśmy w drogę zostawiając za sobą pomarańczowo - żółty drewniany domek i machającego nam, póki nie zniknęłyśmy za zakrętem, szczęśliwego chłopca. Wróciłyśmy do domu nagadane (nie każde spełnienie marzenia trwa cały dzień), szczęśliwe i usatysfakcjonowane z nadzieją, że domek będzie przynosił radość przez długie lata.