Moim marzeniem jest:

Komputer

Mateusz, 11 lat

Kategoria: dostać

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2005-06-27

spełnienie marzenia

2005-07-27

27 lipiec 2005 godz.18.00 - odbieram Roberta z pętli tramwaju. Musimy się spieszyć, bo przed nami ok. 200 km drogi i czekający marzyciel. Zgłoszenie Mateusza do programu Fundacji było bardzo nietypowe. Zadzwoniła do mnie pani Ola Gutkowska-Maciejuk z informacją, że przebywając z córeczką w szpitalu, spotkała uroczego, 11-to letniego chłopca o imieniu Mateusz, który mimo ciężkiej choroby /mukowiscydozy/, jest niezwykle dzielnym i miłym chłopcem i ma jedno wielkie marzenie: CHCIAŁBY MIEĆ WŁASNY KOMPUTER. Pani Ola postanowiła spełnić marzenie swojego ulubieńca. Pomyślała, podzwoniła i... znalazła fundatora - Firmę BP z Krakowa. O załatwienie reszty poprosiła Fundację.

 

Rozkręciliśmy maszynę przygotowań do spełnienia marzenia. Telefon do mamy Mateusza, wypełnienie ankiety zgłoszeniowej do programu fundacji, telefon do BP, odbiór przesyłki i stres, co będzie w tych wielkich kartonach? Okazało się, że Firma BP przysłała fantastyczny komputer IBM z dużym monitorem, oryginalną klawiaturą, myszką i oprogramowaniem. Wieczorem przyjechał Robert i do nocy "dopieszczaliśmy" marzenie Mateusza. Wreszcie uznaliśmy, że jesteśmy gotowi do wizyty z naszym tajemniczym nieznajomym. Jeszcze parę drobiazgów dla braci - Łukasza i Przemka, lodołamacz dla Mateusza i w drogę. Podróż, mimo że długa, była urocza. Pięknie pachnące, zielone lasy, no i urocze towarzystwo niezawodnego Roberta, a przed nami wizja spotkania z Mateuszem i jego rodziną, no i... spełnienie marzenia. Taka sytuacja nie zdarza się często, żebyśmy jechali już z gotowym marzeniem.

 

W chatce pod lasem czekali już na nas trzej mali, uroczy chłopcy, mama, tata i babcia. Na twarzach malców wyrażnie widać było zniecierpliwienie i ogromną radość. Fundacyjne balony rozwiały atmosferę niepokoju "jak to będzie?". Chłopaki natychmiast rozpoczęły macz balonowy, nie zważając na lampy, szklanki i inne przedmioty. Oglądali swoje prezenty i nic nie wskazywało, żeby ktokolwiek był zawiedziony, że nie przywieżliśmy komputera. Mateusz zdyscyplinowanie zasiadł przy biurku i rysował swoje marzenia. A miał co rysować, bo jest niezwykłym chłopcem. Marzy o własnym komputerze, ale również marzy aby w przyszłości zostać artystą - malarzem i o pięknym zachodzie słońca nad morzem. Uwielbia malować, tworzyć modele statków, domów. Nie potrzebuje do swoich arcydzieł wiele. Wystarczy papier, nożyczki, troczę kleju, pudełka po lekarstwach, kawałki drutu. Kiedy zgromadzi swoje skarby, zasiada przy biurku i tworzy swoje arcydzieła. Są naprawdę zachwycające.

 

Kiedy tak rysował, opowiadał o sobie, swoich marzeniach, szkole, przyjaciołach. Nagle opowiedział, że w szkole ma lekcje informatyki, ale tylko raz w tygodniu, bo nie ma swojego komputera. Jego koledzy, którzy posiadają własny sprzęt, dopuszczeni są do wyższych tajemnic wiedzy informatycznej i mają zajęcia dwa razy w tygodniu. Po tej informacji nie potrafiliśmy już dłużej utrzymać naszej tajemnicy. Robert wraz z tatą Mateusza poszli do samochodu po dwa zielone "pudełka, których zapomnieliśmy rozładować". Chłopaki chyba nie dały się nabrać, że w tych pudłach są koty. Rzucili się z takim okrzykiem do rozdzierania opakowań, że z mojej misternej pracy /pakowałam parę godzin, bo chciałam, żeby było ślicznie/ pozostały marne strzępy. Najważniejsze jednak były oczy i twarz Mateusza, kiedy już był pewien, że w kartonach jest jego prawdziwy komputer. Dla tych oczu warto było parę godzin pakować, parę jechać, nawet trochę pobłądzić. Na twarzy Mateusza wyrażnie widać było szczęscie. W tym momencie nie liczyło się nic. Nie było szpitala, choroby, ciągłych inhalacji, strachu. W oczach Mateusza był tylko JEGO WŁASNY KOMPUTER!!!!


Niezawodny Robert zabrał się natychmiast do instalacji. Chłopaki błyskawicznie opróżniły biurko, tata przyniósł przedłużacz, mama wzięła kartkę, żeby notować uwagi mistrza-Roberta, Łukasz i Przemek stanęli na głowie. Tak na prawdę, nie w przenośni. Rozpędzili się i wskakując na tapczan wykonali obrót i wylądowali na głowach. Tak zostali przez /małą!/ chwilę. Babcia z boku przyglądała się radości całej rodziny, próbując opanować młodsze rodzeństwo, ale po paru minutach i ona uległa czarowi chwili. Siedziała uśmiechnięta i tylko patrzyła. To były piękne chwile. Robert w tym czasie pocił się, żeby nadązyć odpowiadać na wszystkie pytania. Mimo póżnej godziny, chłopcy nie wyglądali na śpiących i zmęczonych, niestety nasz rozsądek nakazywał zakończyć to urocze spotkanie, choć nie było to proste.

 

Wielka szkoda, że nie mogła być z nami pani Ola z córeczką, które były sprawczyniami całego zamieszania, myśleliśmy jednak o nich ciepło i jestem pewna, że one to czuły w swoich wrażliwych serduszkach.

 

Dziękujemy też gorąco Firmie BP z Krakowa, która tak szybko zareagowała na apel pani Oli i adoptowała marzenie Mateusza.