Moim marzeniem jest:

Komputer

Wojtuś, 7 lat

Kategoria: dostać

Oddział: Poznań

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2004-05-10

 

10 maja odwiedziliśmy Wojtka w klinice onkologii dziecięcej w Poznaniu. Byliśmy na czas, a nawet przed czasem, bo przez ok 30 min czekaliśmy na rodzinę Miłkowskich. Przyznam się, że byłem strasznie zdenerwowany - jest to mój pierwszy kontakt i nie wiedziałem jak zareaguję na widok 7-letniego chłopca walczącego z rakiem. Pewnie dlatego trochę namieszałem i niechcący pozamieniałem na chwilę role, które mieliśmy pełnić z Ewą - drugą osobą z grupy kontaktowej. Wcześniej bowiem ustaliliśmy, że Ewa miała zająć się chłopcem, a ja rodzicami. Jednak kiedy za szybą drzwi wejściowych zobaczyłem to przestraszone maleństwo z płaczliwym grymasem na twarzy, spanikowałem i od razu obsypałem go "lodołamaczami" nie zostawiając Ewie nawet ołówka na wręczenie. Chłopiec był chyba tak samo oszołomiony jak ja - więc na początku nie wierzył, że to wszystko należy do niego.



Ja z uporem pchałem się dalej w "nie swoją działkę" i zacząłem z Wojtkiem układać klocki Boba Budowniczego. Nie wiem jak by się to wszystko skończyło (bo przecież nie byłem przygotowany na indagowanie małego na temat marzenia) gdyby nie Ewa, która wykazała się wspaniałym opanowaniem, kurtuazją i demagogią. Po prostu widząc co się święci najpierw dała mi się wyszumieć, a potem powoli wzięła ster w swoje ręce. Dzięki temu Wojtuś stopniowo zaczął otwierać się przed nią.



Najpierw nam troche poopowiadal (przez wiekszosc czasu gadal jak najety o traktorach, spychaczach i plugach co "staja deba jak sie doda gazu"), potem cos porysowal, a w pewnym momencie zaskoczyl nas wszystkich upominajac swoja mame pytaniem: "Znowu beczysz?" Opowiadala nam ona wtedy historie jego choroby. Chlopiec juz raz przed dwoma laty walczyl z nowotworem. Rak powrocil wsciekle atakujac noge. Rozwazano amputacje, ale na nieszczescie przerzuty pojawily sie tez na brzuchu, wiec operacja nie miala sensu. Ostatnia (bardzo silna) dawke chemii Wojtus ledwo przezyl - wiec nie dziwota, ze bal sie szpitala jak ognia. A wiedzial doskonale co go czeka. Po pobraniu krwi ze spokojem stwierdzil, ze "plytki ma dzis niskie, bo krew nie chce przestac leciec". To przerazajaco dojrzale stwierdzenie zmrozilo mi krew w zylach. Ewa opowiedziala mi pozniej, ze chore dzieci moga nie umiec pisac lub czytac, ale medyczna terminologie (np. venflon, plytki, port) maja w malym paluszku. Szokujaco niesamowite.



Ale wrocmy do naszego spotkania. Wojtus byl rozbrykany i rozgadany na calego, kiedy Ewa poprosila go, aby namalowal nam swoje marzenie. Chlopiec bez wahania zaczal rysowac: najpierw klawiature, potem ekran... Zapytalem co to jest (wskazujac na klawiature) - on na to, ze to sa "dusniczki". Potem, aby nie bylo watpliwosci, napisal obok rysunku (choc nie cierpi pisac ani czytac) "KOMPUTEK". Potem Ewa poprosila o narysowanie awaryjnych marzen i po chwili Wojuts ochoczo namalowal nam spychacz zdalnie sterowany oraz postac bramkarza pilkarskiego w calym ekwipunku (rekawice, koszulka, spodenki, getry, korki i pilka). Spychacz widzial gdzies u kolegi, a korki "mu sie podarly".



Cale to zamieszanie zmeczylo go tak bardzo, ze postanowilismy na tym poprzestac, zreszta bylo juz grubo po 9-tej. Na koniec Wojtus obiecal nam, ze jesli cos mu sie jeszcze przysni, to ma dac nam "cynk", lub po prostu raz jeszcze spokojnie cos namaluje. Na razie wyglada na to, ze chlopiec marzy o komputerze. Bedziemy sie starali uszczesliwic Wojtka w takim stopniu, aby raz jeszcze zobaczyc jego usmiechnieta od ucha do ucha buzke. Tak jak mialo to miejsce wczoraj, kiedy szedl juz do swojego pokoju ciagnac za soba duzo wiekszy od niego wor prezentow.

 

inne

2008-05-25

Marzenie Wojtusia spełnione!!! Pojechaliśmy do Świetej we wtorek wieczorem. Towarzyszyło nam "Ich Troje" czyli Michał - syn Ewy, pani Jolanta i pan Andrzej z Gazety Poznańskiej. Było naprawdę bardzo ciasno w samochodzie ;-)

Kiedy zajechaliśmy pod blok, już wyglądały nas uśmiechnięte twarze Wojtka, jego przeuroczych braciszkow oraz babci. Cała nasza ferajna władowala się do mieszkania państwa Miłkowskich i rozpoczął się ostatni akt spełnienia marzenia Wojtusia.

Na początku Wojtuś był spięty. Nie chciał wyjść zza fotela. Onieśmielał go może hałas, może błysk flesha fotograficznego. Może był po prostu zmęczony czekaniem. Jego bracia (5-letni Tomek i 4-letni Jacek) oswoili się z nami troszkę szybciej. Dostali balony i mnóstwo małych gadżetów, które Ewa przytargała ze sobą. Potem Wojtek, przy asyście braci, zaczął otwierać kartony. Opróżniono je dosyć szybko. Michał rozpoczął podłączenia i instalację a w międzyczasie dzieciaki pozamykały się w kartonach razem z balonami i ... mną. Potem wszyscy przeszli do sypialni chłopców, którzy z radością oblepiali cały sprzęt naklejkami z logo FMM.

Chwilę później komputer był gotowy do "odpalenia". Wojtuś ceremonialnie przycisnął guzik po czym wszyscy odśpiewaliśmy mu chóralne "Sto Lat". Następnie w ruch poszły rozmaite gry oraz bajki na DVD. Okazało się, że nikt z nas nie pomyślał o głośnikach (duży minus po stronie Vobisu, który zapewniałl, że "system jest gotowy do użycia"), więc wszystko odbywałoby się bez fonii, gdyby nie fakt iż Wojtuś powetowal sobie brak glośnikow naśladując samodzielnie głosy jadących skuterów śnieżnych lub ciężarówek. W tym momencie już nie zwracał na nas kompletnie uwagi - będąc całkowicie zaabsorbowany pościgami na komputerowym ekranie. Jego skoncentrowana i zawzięta mina, okraszana od czasu do czasu jego słynnym uśmiechem, przemawiała sama za siebie. Chłopiec był w siódmym niebie...

My w tym czasie mogliśmy pobyć przez chwilę z rodzicami i babcią. Państwo Miłkowscy ugościli nas pysznymi naleśnikami i ciastem swojej roboty od sąsiadki ;-) Dowiedzieliśmy się, że Wojtuś po ostatniej chemii czuje się nieźle, ale niestety będzie musiał wrócić na oddział 3 czerwca. Oczywiście odwiedzimy go tam znowu - będzie okazja na dostarczenie brakujących głośników.

I tak dobiegło końca spełnienie marzenia pierwszego wielkopolskiego dziecka. Byliśmy z Ewą szczęśliwi, że jakoś nam poszło. Ja ze swojej strony dziękuję Ewie za jej postawę, wsparcie, obycie i doświadczenie. Czasami to co widzialem mnie murowało, wzruszało, dziwiło. Brakowało mi słow. Ewa zawsze potrafiła niedopuścić do niezręcznego milczenia. Dzięki temu cała akcja poszła gładko, spokojnie i radośnie. Najlepszym dowodem na to był sam Wojtuś, który - kiedy zbieraliśmy się do wyjścia - zerknął na mnie szybko, przybił "piątke", uśmiechnął się i ... powrócił do swoich rajdów ciężarówką. Niech mu ten "KOMPUTEK z DUŚNICKAMI" służy jak najdlużej. Tak długo jak Bóg da.