Moim marzeniem jest:

Spotkanie z piłkarzami Realu Madryt

Konrad, 14 lat

Kategoria: spotkać

Oddział: Trójmiasto

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2009-05-10

      W niedzielę 10 maja wybrałyśmy się z Moniką do małej miejscowości koło Kwidzyna, gdzie mieszka 14-letni Konrad, który do końca nie wierzył, że przyjedziemy. Rodzina Konrada składa się ze sporej gromadki wspaniałych dzieci a ich łączna ilość to dziesięć osób: Nina 16 lat, Patryk 18 lat, Natalia 15 lat, Estera 9 lat, Patryk 8 lat, Artur 7 lat, Oliwia 3 latka, Agatka 3 latka, Seweryn 2 latka no i oczywiście rodzice. Wesoło, przyjemnie, ale całkiem spokojnie było w domu podczas naszej wizyty pomimo takiej grupki maluszków. Nie sposób było ogarnąć wszystkich imion od razu i ciągle z tego powodu się myliłam a nawet do naszego marzyciela w pewnym momencie mówiłam Patryk. Po przywitaniu się ze wszystkimi, mama Konrada poczęstowała nas kawą i w miłej atmosferze opowiadała nam o wszystkich dzieciach. My zarazem wypełniałyśmy stosowne dokumenty. Obydwie poszłyśmy na górę by porozmawiać z Konradem o jego marzeniach.
      Konrad to niezwykle skromny nastolatek, troszeczkę nieśmiały i wrażliwy, ale po krótkiej rozmowie i przełamaniu pierwszych lodów w komunikacji otworzył się i powiedział nam o swoich zainteresowaniach. Chłopak interesuje się jak większość zresztą chłopców piłką nożną. Jego ulubioną drużyną piłkarską jest Real Madryt. Z tym właśnie zainteresowaniem wiąże się jego największe marzenie! Konrad chciałby spotkać się z piłkarzami Realu Madryt i zwiedzić ten stadion zarazem.

       Musimy mu w tym pomóc i będziemy się bardzo starać, aby to marzenie zrealizować. Wszyscy z całego serca życzymy Konradowi spełnienia tego marzenia. Jego pragnienie jest tak silne, że gdy zaczęła się rozmowa o piłce na jego twarzy pojawił się szeroki u śmiech a oczy nabrały wyrazistego blasku i dla tego właśnie wyrazu twarzy warto temu wspaniałemu chłopakowi spełnić takie marzenie! On nic więcej nie chce! Jego skromność mnie zadziwiała! Chciałabym, aby Konrad tym razem uwierzył, że marzenia się spełniają jak się bardzo tego chce. My zrobimy wszystko by dopomóc w spełnieniu tego marzenia. Pożegnałyśmy się z całą rodziną, a zapewniam was, że nie trwało to pożegnanie króciutko, mały Seweryn nie spuszczał z nas oka a i nam ciężko było się rozstać, no, ale czas umykał a przed nami było trochę drogi do pokonania do Gdańska.

 

spełnienie marzenia

2010-05-04

      Wyprawa do Madrytu zaczęła w deszczowy poranek na Rębiechowie. Ów poranek był tak „uroczy", że samoloty wylatywały z opóźnieniem. Nasza grupa składała się z: Marzyciela Konrada, jego siostry Niny, Natalii oraz Tomasza plus oczywiście wolontariusz. Do Madrytu mieliśmy lot z przesiadką w Monachium. Na szczęście nasza podróż została tak zaplanowana, że początkowe opóźnienie nie utrudniło nam złapania kolejnego samolotu. Przy okazji pobytu na monachijskim lotnisku odkryliśmy maszyny robiące darmową gorącą czekoladę.

      Na lotnisku w Madrycie czekała na nas Ania. Czekała na nas dość cierpliwie, ponieważ i tam wylądowaliśmy z opóźnieniem. Hiszpania powitała nas tym, czego się spodziewaliśmy - słońcem i ciepłem. Ania zapakowała nas do swojego samochodu i zawiozła do naszego hotelu w centrum miasta. Po drodze udzieliła wszystkich koniecznych i podstawowych informacji o tym, jak przeżyć w Madrycie.

       Po zakwaterowaniu ruszyliśmy na miasto. Rozpoczęliśmy od Plaza Mayor. Wokół nas kłębiło się pełno ludzi - jedli, siedzieli na ziemi, robili zdjęcia, oglądali uliczne przedstawienia lub słuchali ulicznych grajków. Życie ulic i placów Madrytu jest o wiele bardziej intensywne niż to, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Zmęczeni podróżą i lekko oszołomieni słońcem, ciepłem oraz Madrytem skończyliśmy dzień w pizzerii tuż obok opery.     

       Następny dzień wycieczki to 1 maja. Okazało się to o tyle problemem, że zarówno Pałac Królewski jak i Muzeum Prado były zamknięte. Konrada to specjalnie nie zasmuciło, ponieważ głównie czekał na to, by zobaczyć Santiago Bernabeu - macierzysty stadion Realu Madryt. Aby tam dotrzeć zaprzyjaźniliśmy się z madryckim metrem. Im bardziej zbliżaliśmy się do stadionu, tym bardziej Konrad - normalnie hołdujący zasadzie „mowa jest srebrem, ale milczenie złotem" - robił się bardziej rozmowny. Szarobura konstrukcja stadionu z wieżami wznosi się w dzielnicy biurowej. Ku naszemu niemiłemu zaskoczeniu (ale w zgodzie z ostrzeżeniami Ani) kolejka po bilety była delikatnie mówiąc niemała. Trasa zwiedzania stadionu wiodła przez trybuny, wystawę o historii klubu, prezentację pamiątek związanych z graczami, wystawę wszystkich pucharów i trofeów, jakie klub zdobył, miejsca dla VIPów. Konrad próbował zrobić zdjęcia każdej parze butów, jaka była pokazana. W końcu doszliśmy do wyczekanej przez Konrada murawy, a z niej zeszliśmy do szatni dla zawodników (mają jacuzzi!!). W sklepie nabyliśmy dla Marzyciela oryginalną koszulkę. Ale i tak wszyscy, a szczególnie Konrad czekaliśmy na następny dzień - dzień meczu. W międzyczasie „umilaliśmy" sobie życie hiszpańskim tapas, ale nie zyskały one uznania w oczach tak Konrada jak i dziewczyn, więc dzień skończyliśmy w swojskim i niezawodnym McDonaldzie.

        Niedziela była świętem Madrytu, a dla nas dniem czekania na mecz Realu Madryt z Osasuna Pampeluna. Dzień był bardzo ciepły, więc kryliśmy się pod drzewami i intensywnie nawadnialiśmy. Oglądaliśmy paradę wojskową, chodziliśmy po parku, zwiedziliśmy świątynie egipską, siedząc w „czekoladziarni" w uroczym zaułku graliśmy w karty (oczywiście talią z Realem Madrytem). Nie mogąc wytrzymać - ze sporym wyprzedzeniem - pojechaliśmy pod Santiago Bernabeu. Konrad dotąd wyróżniający się swą nową, białą, Real - Madrytową koszulką nagle wtopił się w tłum. Pod stadionem, nawet parę godzin wcześniej, był tłum ludzi w bieli. Ulice w okolicy były zamknięte i patrolowane przez funkcjonariuszy na koniach. Wokół bramy wjazdowej na stadion kłębili się ludzie a my przyłączyliśmy się do nich, licząc, że może uda się zobaczy zawodników wjeżdżających na stadion. Nie udało się. Policja nas uprzejmie przegoniła. Jednak udając się pod naszą bramę, przez którą mieliśmy wejść na stadion, zobaczyliśmy autokar Realu Madryt.

        Spotkaliśmy się z Andrzejem, mężem Ani, który wprowadził nas na stadion. Siedzieliśmy tuż za bramką. Konrad w tym momencie był bardzo gadatliwy, odpytywał mnie z tego co to spalony i czy wiem co to „beniaminek". Typował wynik meczu i opowiadał nam o zawodnikach. Stadion był pełen! Obok nas był sektor fanów Realu z flagami, bębnami i ustalonym hasłami do skandowania (które próbowaliśmy podchwycić, z marny rezultatem biorąc pod uwagę, że żadne z nas nie znało hiszpańskiego). Sam mecz był pasjonujący i wszyscy go przeżywaliśmy. Skończył się wynikiem 3:2, ale w trackie meczu Real dwa razy już przegrywał, a jak wiedzieliśmy z wykładu na temat ligi hiszpańskiej udzielonego przez Marzyciela bardzo istotne było, by drużyna z Madrytu wygrała.

         Po meczu, naładowani emocjami, poszliśmy za Andrzejem do strefy VIP. A tam pełen luksus - przekąski, drinki, napoje. I wszyscy czekali na zawodników. Pierwszym, który wyszedł do nas był Jerzy Dudek. Wszyscy byliśmy początkowo speszeni, ale p. Dudek okazał się sympatycznym i otwartym człowiekiem. Zrobiliśmy obowiązkowe zdjęcie. Konrad zebrał swój pierwszy podpis na koszulce. Potem przyszedł Mezelder. Kolejne zdjęcie i podpis. Potem straciłam rachubę. W pewnym momencie Jerzy Dudek powiedział: „Chodźcie". Nie trzeba było nam dwa razy powtarzać. Przeszliśmy za nim na parking dla zawodników. Weszliśmy tam, właśnie gdy wychodził Ronaldo. Z dzikim entuzjazmem rzuciliśmy się do zdjęcia i po podpisy na koszulce. Ronaldo po chwili uciekł w popłochu. Ale wieczór się nie skończył. Spędziliśmy jeszcze sporo czasu w VIP sferze wśród zawodników. Konrad wraz z Tomaszem robili sobie zdjęcia w samochodzie Dudka. Jadąc metrem oglądaliśmy zdjęcia z wieczoru śmiejąc się i cały czas komentując.

        Następny dzień Konrad rozpoczął podobno od sprawdzenia czy ma jeszcze swoją koszulkę;) Jej wartość rynkowa istotnie wzrosła dzięki tym wszystkim podpisom. Ania postanowiła pokazać nam Toledo. Dojechaliśmy tam ubrani jak dotychczas. Okazało się, że to błąd, bo  w Toledo przywitał nas deszcz i ok 17 C. Jest to przeurocze, średniowieczne miasteczko - kiedyś stolica Hiszpanii. Zwiedziliśmy starą synagogę, ale przebojem było zaproponowane przez Anię muzeum tortur. Inwencja jaką przez historię okazywała ludzkość, by zadać możliwie wielki ból innemu, jest niesamowita. Na koniec wspięliśmy się na wierzę. Wieczorem odwiedził nas jeszcze w hotelu Andrzej, miał prezent dla Marzyciela. Okazało się, że to piłka nożna, którą będzie rozegrany tegoroczny finał Ligi Mistrzów w Madrycie.

We wtorek rano, wsiedliśmy do metra i ruszyliśmy na lotnisko. Oczywiście nasze oba loty był opóźnione. Piłka i koszulka podróżowały z nami jako bagaż podręczny. Późnym popołudniem wylądowaliśmy na Rębiechowie. Czekała na nas rodzina Konrada i Asia - szefowa oddziału. Konrad się zastawiał czy jak pokaże koszulkę to inni mu uwierzą, że to naprawdę podpisy zawodników Realu Madryt.

 

Marzenie to zostało spełnione dzięki wspaniałomyślnym darczyńcom, którzy odpisali 1% swojego podatku na rzecz Fundacji Mam Marzenie.