Moim marzeniem jest:

Zobaczyć wulkan

Ania, 14 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Warszawa

Status marzenia: spełnione

Marzenie zostało spełnione dzięki pomocy

pierwsze spotkanie

2008-06-20



W pewien słoneczny piątek razem z Agą wybrałyśmy się do Radomia. Celem naszej wyprawy było pierwsze spotkanie z Anią - naszą nową Marzycielką. Zaopatrzone w śliczny lodołamacz (którego wybór sprawił nam dużo radości, bo podobnie jak Ania kochamy zwierzęta).

W Radomiu powitała nas Ania wraz z mamą. Po krótkiej podróży z dworca i małym poczęstunku (pysznych babeczkach) podarowałyśmy Ani prezent . Agnieszka poprosiła Anię o rozwiązanie jej problemu - opieki nas przybłąkanym psiakiem. A kto jak nie wielbicielka zwierząt, przyszła Pani weterynarz, mógł jej podpowiedzieć jak zajmować sie przybłąkanym, już dorosłym i wcale nie małym pieskiem. Nie myliłyśmy się. Ania spisała się na medal, a ja z żalem stwierdziłam, że mój pies jest zbyt rozpieszczony i chyba nie najlepiej się nim zajmowałam do tej pory.

Po rozmowach o zwierzętach oraz zakosztowanych przez nas słodkościach (rurkach z kremem) przyszedł czas na marzenia. Ania jest już trochę za duża na rysowanie więc skupiłyśmy się na rozmowach. Po kilku chwilach okazało się, że Ania to prawdziwa marzycielka i dodatkowo bardzo czynna, bo sama (może z małą pomocą rodziców) wzięła się za spełnianie swoich marzeń... na jej liście znalazły się między innymi: wodospady w Kanadzie, lodowiec i wulkan...

Na lodowcu Ania już była, wodospady jeszcze chwilę poczekają, My natomiast mamy nadzieję mieć zaszczyt spełnić marzenie o wulkanie. Ania jeszcze niestety dokładnie nie wie, który ma to być wulkan, ale z niecierpliwością czekamy na informacje od niej.

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, więc ja i Agnieszka musiałyśmy pędzić na pociąg. I choć podróż nie obyła sie bez przygód, a pociągi relacji Radom- Warszawa uwielbiają się spóźniać, nie żałujemy ani minuty. Cieszymy sie, że mogłyśmy poznać tak cudowną osobę jaką jest Ania.

Aniu jeszcze raz dziękujemy za pomoc i gościnę.

Dagmara

Jeśli chcesz pomóc spełnić marzenie Ani napisz: Dagmara Bartkowiak: b.dagusia@gmail.

inne

2008-10-28

Na największą z Wysp Szczęśliwych - Teneryfę, dotarliśmy godzinę po północy. Nawet o tej porze czuć było przyjemne ciepło, notabene nie ze względu na ilość warstw ubrań, w jaką byliśmy ubrani wylatując z Warszawy.
Następnego dnia rano, po pysznym śniadaniu, wybraliśmy się na plażę. Ku naszemu zaskoczeniu piasek był niemalże czarny, a to wszystko za sprawą wulkanu... Ocean natomiast był piękny, a spore fale zachwyciły Anię i Michała.
I tak pierwszy dzień minął na zwiedzaniu okolic oraz przede wszystkim na dokładnym sprawdzaniu, jak daleko ku brzegowi może ponieść spieniona fala :) Następnego dnia czekała nas eskapada do Loro Parku - Kanaryjskiego ZOO, leżącego na północnej części wyspy. Tam zaskoczył nas deszcz, co wiązało się z zakupem kilku pamiątek... Widzieliśmy pokazy ochlapujących widzów orek, skrzeczących papug, skoczków delfinów, a nawet lwów morskich. Choć mokro, to było fantastycznie...
Delfiny widzieliśmy jeszcze raz - tym razem w ich naturalnym środowisku, podczas wycieczki katamaranem wzdłuż ciągnących się wysokich klifów. Niesamowite wrażenie wywarła na nas kąpiel w oceanie tuż przy pionowych skałach, gdzie prąd był bardzo silny. Powrotna droga do portu była czasem wypatrywań wielorybów, które niestety ukryły się gdzieś pod bałwanami wzburzonych fal.
Któregoś dnia, cała rodzina- Tata, Mama, Ania i Michał - poddała się dzikiej wodnej zabawie w nowoczesnym wodnym parku. Wszyscy wrócili, piętrowym autobusem, roześmiani do granic możliwości.
Wyjazd pozwolił nam także rozszerzyć horyzonty kulinarne. Niektórzy utwierdzili się w przekonaniu, że pizza, to jednak najlepsze co może być:)

Wulkan
Wczesnym rankiem wyruszyliśmy spod hotelu, cieplej ubrani i z prowiantem - wulkan wysoko, a więc czekolada musi być:) Podczas podróży, przewodnik opowiadał ciekawe rzeczy dotyczące Teneryfy i tamtejszego życia. Ciekawe dla mnie, było zastosowanie systemu akweduktów i specyficznej formy pozyskiwania wody pitnej. Dowiedzieliśmy się także o ogromnej roli jaką pełnią tamtejsze sosny, które zaczynają pojawiać się dopiero po przekroczeniu określonej wysokości.
Marsowe widoki były nieprawdopodobne. Mogliśmy pochodzić po pustyni pumeksowej, postawić stopę we wnętrzu prakrateru... Niestety na szczyt najwyższego punktu Hiszpanii - El Pico del Teide nie pozwolono nam wejść ze względu na pogodę... Przejrzystość nieba była dobra, ale niestety przez silny wiatr, na szczycie odczuwalność temperatury wynosiła aż -60 stopni Celsjusza!
Aby zrekompensować nam ten fakt, zawieziono nas pod specyficznie ukształtowane formy z lawy (maczuga Herkulesa, palec Boży) oraz pokazano nam sprawcę ostatniego wybuchu...

Myślę, że udało się spędzić niezapomniane, pełne radości chwile, że udało się przeżyć wiele wzruszeń, i spełnić marzenia... Nie da się opisać tego, co dzieje się w sercu człowieka...

Dziękuję Ani oraz całej wspaniałej rodzinie i Fundacji Mam Marzenie - także w imieniu całej rodziny.