Moim marzeniem jest:

Wyjazd do Włoch

Oliwia, 9 lat

Kategoria: zobaczyć

Oddział: Trójmiasto

Status marzenia: spełnione

pierwsze spotkanie

2005-09-07

Pierwsza na spotkanie z nami ucieszyła się Mika - merdająca pamiątka z krótkich tegorocznych wakacji. Brązowa kulka z wesołym pyszczkiem szybko zapoznała się z nowymi gośćmi, a potem zainteresowała się naszym lodołamaczem. Oliwia obdarzona kompletem myszy Didle musiała trzymać torbę z prezentami jak najdalej od szczenięcych ząbków. Całe szczęście Mika szybko porzuciła nieruchawe zeszyty i długopisy po czym dorwała się do sznurowadeł wolontariuszki. Sznurowadła były trochę mniej szczęśliwe, ale przeżyły.

Po pierwszej radości należało przystąpić do poważnego pytania. o czym Oliwio marzysz? Zaskakująco szybko przyszła odpowiedź - "chciałabym pojechać do włoszech". Po szybkim ustaleniu właściwej formy gramatycznej (nie bądźmy zbyt surowi dopiero co skończyły się wakacje!), nagle nastąpiło zawieszenie.. Bo właściwie, dlaczego Włochy? Marzycielka nam się zawstydziła, zakręciła wózkiem i odmówiła odpowiedzi, twierdząc niemal filozoficznie, że nie wie. Przyszedł czas na zdobywanie strategicznych informacji krok po kroku.

Po pierwsze - dowiedzieliśmy się, że Oliwia nie miała w tym roku porządnych wakacji, poza jednym krótkim wyjazdem, czego szczekającą pamiątka jest Mika. I że bardzo trudno pracującego tatę wyrwać na urlop.

Po drugie - nigdy w życiu nie była za granicą.

Po trzecie - chciałaby żeby było tam ciepło, żeby można było trochę poopalać się na plaży, ale żeby niedaleko było jakieś piękne miasto do zwiedzania.

Mógłby być Rzym, ale jeszcze lepsza byłaby - Wenecja!

Napisanie tych trzech punktów zajęło mi dwie minuty, jednak uzyskanie ich drogą rozmówniczo-rysunkową trwało prawie godzinę. Ręka Oliwii szybko męczyła się kolorowaniem weneckiego kanału i gondoli z całą rodziną na pokładzie, a potem już techniką czarno-białą domalowała konieczny hotel (z niekoniecznie dużym łożem) i samochód, który dowiezie ją do wymarzonych Włoch. I nie wiem, która z nas była szczęśliwsza, że marzenie zostało do końca wypowiedziane.

A zatem - do krainy słońca i śpiewających gondolierów!

spełnienie marzenia

2009-04-29

"Swoją radość można znaleźć w radości innych,
to właśnie jest tajemnicą szczęścia"
Georges Bernanos


9 maja 2006, 6.00 - pobudka. To mój pierwszy wyjazd z marzycielką i jestem bardzo przejęta. O 11.15 wylatujemy do Wenecji z przesiadką w Londynie. Czeka nas długa podróż i zapewne pełna przygód. O 9.15 spotykam się z Oliwią - naszą marzycielką i jej rodziną: mamą Dorotą, tatą Wojtkiem i bratem Krzysiem - bardzo wesołym uczestnikiem podróży na lotnisku Rębiechowo i oczekujemy na nasz pierwszy samolot. Dla Oliwi będzie to pierwszy lot w życiu. Na dobry początek spotykam znajomą stewardesę, która również leci do Londynu. Załoga w komplecie, więc lecimy.

Do Wenecji dotarliśmy zmęczeni po całym dniu podróży i wrażeń. Kiedy wysiedliśmy z samolotu włoskie słońce już spało. Wenecja powitała nas deszczem. Podobno płacząca ma swój nieodparty urok. W następnych dniach odwiedzaliśmy Wenecje skąpaną w słońcu. Ostatnim przystankiem naszej podróży był przemiły hotel z wymarzonym przez Oliwię basenem, położony tuż nad brzegiem Adriatyku. Morze szumiało tej nocy bardzo głośno i szybko utuliło nas do snu.

Poranek był piękny i słoneczny. Tyle cudownych barw, śniadanie z widokiem na morze i oczywiście hotelowy basen. Po rozkosznych rogalikach, Oliwia wraz tatą i bratem zagościła w hotelowym basenie i nie opuszczała go, aż do obiadu. Przez 3 dni nasza marzycielka wszystkie przed i popołudnia spędzała na przemian na plaży i w hotelowym basenie, gdzie razem z tatą, bratem i mną oddawała się wodnym harcom a mama w tym czasie towarzyszyła jej na leżaku i stawała się coraz bardziej czekoladowa. Basen, morze i plaża wprawiały Oliwię w dobry nastrój i uśmiech nie schodził z jej twarzy. Rodzice przynosili jej leżak nad brzeg morza i Oliwia siedziała na skraju morza a my przynosiliśmy jej cudne muszelki. Po plaży wędrowały małe kraby i ciemnoskórzy sprzedawcy torebek. Przez dłuuuuuuuższą chwilę miałyśmy okazję poczuć się jak na targowisku w Egipcie, kiedy pan sprzedawca bardzo chciał utargować z nami "najkorzystniejszą" cenę za torebkę. Poranki były przemiłe, najgłośniej utkwił mi w pamięci śmiech Oliwki w hotelowym basenie, a najsmaczniej przepyszne rogaliki, które podawali na śniadanie. Popołudniami, po godzinie 15, wyruszaliśmy z Lido di Jesolo, gdzie mieszkaliśmy, do Wenecji. Czekała nas jazda autobusem i przeprawa promem z Punta Sabbioni wprost na Piazza San Marco. Mieliśmy okazję zobaczyć Wenecję od strony zatoki. Piazza San Marco wydała się marzycielce bardzo znajoma. Oliwia wykrzyknęła "Jesteśmy w Krakowie!" Ja również poczułam się swojsko. Arkady, Campanilla przypominająca krakowski ratusz, ogromny plac, muzycy grający jazzowe standardy i przede wszystkim dziesiątki gołębi, które turyści karmią ziarnem kupowanym na placu. Brakowało tylko lajkonika. W zamian spotykaliśmy przemiłych, uśmiechniętych i życzliwych ludzi. Tradycyjnie obiad zjedliśmy w pizzerii. Pizza towarzyszyła nam od początku podróży, już w Londynie zakosztowaliśmy włoskiej kuchni w pizzerii na lotnisku. Wenecja przywitała nas wąskimi uliczkami i dużą ilością mostków i mostów, dlatego dobrym rozwiązaniem była przeprawa vaporettem przez Canal Grande i podziwianie Wenecji z lotu ptaka z 27 metrowej Campanilli na Piazza San Marco. W środę przybiliśmy do Wenecji po godzinie 18 i Campanillę już zamykali. Oliwia postanowiła wjechać na wieżę w czwartek. Jednak następnego dnia, po porannych szaleństwach w basenie, znowu dotarliśmy do Wenecji po godzinie 18. Już myśleliśmy, że się nie uda. Tymczasem dzięki uprzejmości przemiłych Włochów, wjechaliśmy całą piątką na wieżę widokową, tuż po zamknięciu jej dla turystów. To był prezent od panów tam pracujących. Oliwia była przeszczęśliwa. Uśmiechała się całą sobą, kiedy patrzyła na przecudnej urody plątaninę kanałów, uliczek i dachów oraz okolicznych wysepek, które tworzą to niezwykłe, wodne miasto. Jak miło było ogarniać wzrokiem całe miasto, które z Piazza San Marco wydawało się takie tajemnicze. 

Pół godziny wcześniej przepłynęliśmy Wielkim Kanałem całą Wenecję z Piazza Stazzione na Piazza San Marco. W wodnym autobusie spotkaliśmy pewną, roześmianą panią, która przyleciała do Wenecji w tym samym celu co Oliwia - spełnić swoje marzenie. Całe życie marzyła, by zobaczyć Wenecję i w swoje 60 urodziny podarowała sobie tę podróż. Spotkały się razem z Oliwią w trakcie wycieczki po Wielkim Kanale. Dla mnie była to przemiła chwila. Dwie uśmiechnięte marzycielki: mniejsza i większa... Wielki Kanał bardzo podobał się Oliwi. To droga, od której warto rozpocząć zwiedzanie Wenecji. Wenecja to woda a w trakcie mini podróży po Kanale mija się najpiękniejsze Palazza w Wenecji, kanały poprzeczne, stateczki i liczne gondole a na nich roześmianych ludzi i rozśpiewanych gondolierów. Stąd roztacza się widok na centrum Wenecji. Po tej wycieczce i podziwianiu Wenecji z wieży, Oliwia postanowiła karmić gołębie na placu Św. Marka a ja i tato postanowiliśmy jej w tym pomóc. Nasza pomoc polegała na przejęciu części "wygłodniałych" gołębi na swoje plecy i ramiona. Ogromną atrakcją na placu Św. Marka są właśnie gołębie, które sadowią się na tych, którzy usiłują je nakarmić i na tym polega cała zabawa. Oliwia piszczała i śmiała się głośno a my razem z nią. Turyści robili jej zdjęcia. Kiedy gołębie przeniosły się na parę tańczących Francuzów, marzycielka u ulicznych sprzedawców wybrała dla siebie wenecką lalkę a jej braciszek szklaną kulę z napisem Wenecja. Po placu chodzili sprzedawcy z naręczem róż, więc i Oliwka dostała jedną w prezencie od nas a wcześniej pewien artysta nad kanałem podarował jej namalowany przez siebie obrazek. Miły był to dzień - pełen słońca, uśmiechów, głośnego śmiechu i prezentów. Powoli nasz czas w Wenecji dobiegał końca. Zaczynało zmierzchać, w wodnym mieście zapalano latarnie a my wędrowaliśmy na przystań promów, by wrócić do hotelu. Dzieci były pełne wrażeń. W Lido na kolacje czekała na nas pizza, siedzieliśmy w restauracji i kolejne porcje pizzy wprawiały nas w dobry wakacyjny nastrój. Kolejny dzień miał być już tym ostatnim we Włoszech i jak to w przeddzień wyjazdu bywa, nikomu nie chciało się wyjeżdżać.

W piątek od rana pakowanie i pożegnanie z basenem i przepyszna lazzania a dla Oliwi jej ulubiona potrawa: spaghetti bologne. Miła restauracja i rozkoszne chwile dla podniebienia. Jak tu nie poczuć odprężenia, kiedy życie tak miło zwalnia swój rytm, świeci słońce, wszyscy się do nas uśmiechają a na stole, tyle pyszności. A przed nami jeszcze niebiańskie lody i widok na Alpy w drodze powrotnej. Włoskie lody to kolejna atrakcja, która wprawiała dzieci w dobry humor. Nawet taksówkarz w drodze na lotnisko, nie mógł dzieciom odmówić i zatrzymał się przy lodziarni. I tak, ze wspomnieniem lodów na ustach, opuszczaliśmy słoneczną Italię, rozmarzoną Wenecję i basen hotelowy, który był dla naszej marzycielki największym źródłem radości. Kolację zjedliśmy już w naszych domach w trójmieście, pełni wrażeń, bo i tym razem podróż była obfita w przygody.

Po kilku dniach od powrotu Oliwia przysłała mi cudnego maila. Napisała, że spełniło się jej marzenie i że jest szczęśliwa. Ten krótki list, który dotarł do mnie drogą elektroniczną, sprawił że i ja jestem szczęśliwa. Widzę Oliwię uśmiechniętą na słonecznej plaży z muszelkami w kubeczku i jestem głęboko przekonana, że dla tego uśmiechu i tego, co się pod nim kryło, warto było pokonać, wszelkie trudy podróży.